![]() |
Źródło |
„Byłam, jak i moje rodzeństwo, tak zwanym <<cudownym dzieckiem>> i mając cztery lata, pisałam już na murze naszej posesji w Krakowie bezbłędnie różne krótkie wyrazu, za co dostawałam od mamusi po łapach. - To dziecko bardzo źle skończy – mawiała – gotowa jeszcze zostać pisarką!”1.
Wstyd
się przyznać, ale z panią Samozwaniec spotkałam się po raz
pierwszy. Może i coś tam słyszałam: że skandalistka i pierwsza
emancypantka naszej przenajświętszej rzeczypospolitej. Zapowiadało
się dobrze, więc przy pierwszej nadarzającej się okazji nie
śmiałam odmówić sobie przyjemności tej ślicznie wydanej
książki. Jak już się dorwałam, to nic mnie nie mogło oderwać
przed jej skończeniem.
Pani
Magdalena okazała się być Kossakówną, a omawiany pamiętnik
zbiorem wspomnień dotąd niepublikowanych, choć ponoć powielonych
we wcześniejszych książkach (vide: „Maria i Magdalena”,
„Zalotnica niebieska”). Córka Wojciecha Kossaka, siostra Marii
Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej swym satyrycznym piórem z niekłamanym
urokiem opisuje życie krakowskiej bohemy. Łączy w swoim pisaniu
dwie najważniejsze rzeczy: arcyciekawą tematykę (bo co jest
ciekawszego od plotek i ploteczek z mojej ulubionej epoki) i
fantastyczny styl: lekki, żartobliwy i niewymuszony. Obraz Krakowa,
po którym przechadza się Tuwim, a Malczewski rozdaje obrazki na
prawo i lewo, odmalowany z dowcipem i dystansem (także do siebie)
jest wiarygodny. Składa się na niego także zdolność bystrego oka
pisarki, która z radością wyzłośliwia się na
drobnomieszczańskie rytuały i zabobonne przekonania dystyngowanych
panienek.
Samozwaniec
od konwenansu ucieka już od dzieciństwa, kreuje nam się jako
istota niepokorna, a jej wczesne lata jako całkiem bajkowe.
Artystyczna atmosfera pracowni ojca przenika się z wygłupami z
Lilką (czyli naszą sławną Marysią Pawlikowską), której autorka
może i zazdrościła wybitnych talentów, ale darzyła miłością
oczywistą. Trafne anegdotki przeplatają się z wspomnieniami
poważnymi (śmierć ojca), a całość zdobi całe mnóstwo
fotografii ze zbiorów prywatnych.
Mnie
to bawi i zachwyca. Uśmiałam się setnie z opowieści o ukochanej
klaczy Kossaka, która bez pardonu gościła w salonie, z seansów
spirytystycznych, podczas których siostry straszyły gości
pojawiającym się za oknem manekinem, z publicznych wyznań o pewnym
młodym kocie, który nie sprawdził się w samczej roli, po których
krakowskie dewotki tygodniami drżały z oburzenia. Wzruszyła mnie
historia starzejącego się artysty i pustki w wielkim domu, która
nastała po jego odejściu.
Niestety
całość jest nierówna, bo zaburzona umieszczeniem w zbiorku kilku
felietonów społeczno-obyczajowych. Trochę tak na siłę, żeby nie
powielać wcześniejszych wydawnictw. Miała być miła odmiana,
wyszło naciąganie, bo poglądy głoszone przez Madzię szczególnie
odkrywcze nie są.
Dla
czytelnika, który spotkał się z twórczością Samozwaniec po raz
pierwszy niniejszy zbiorek jest nie lada rarytasem. Czyta się lekko
i przyjemnie, rozbawia, zaciekawia, pozostawia w miłej atmosferze
lat minionych. Pozycja na jeden wieczór i kubek herbaty. Autorka ma
talent do oddania klimatu międzywojnia, a przytaczane anegdotki
zbliżają nas do prywatnego życia wielkich twórców. Zarzuty
powielania tematu są prawdopodobnie słuszne, nie przeszkadza to
jednak w pierwszym odbiorze i wcale nie umniejsza zabawy czytania.
5/6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz