Na irlandzkie wybrzeże
targane wiatrem ocean raz po raz wyrzuca wszystko co mimowolnie
znalazło się kiedyś w jego odmętach. Tony śmieci, wysuszone
rozgwiazdy, zwłoki niemowlęcia, zagubione części garderoby, puste
muszle. Prędzej czy później odkładana w zapomnienie przeszłość
wypłynie na światło dzienne. W przyrodzie nic nie ginie. Dryft
uratuje przed zaginięciem raz pomyślane uczucia, każde pragnienie
tlące się w skazanym na niepamięć czasie.
W ten niegościnny
krajobraz powraca Lara. Lata wędrówek po tętniącej kolorem
Ameryce Południowej, bezcelowe przenoszenie się z miejsca na
miejsce, byle więcej zobaczyć, może coś poczuć, zakończyły się
tragedią. Odwróciła wzrok na gwarnym targu, jej syn zniknął z
pola widzenia. Nikt nie wie gdzie jest, pewnie już nie żyje. Jeśli
dziecko nie znajdzie się w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, szanse
na jego znalezienie są przecież minimalne. Ojciec chłopca chyba
stracił nadzieję, bo zgodnie ze swoim zwyczajem wyrusza w kolejną
podróż w poszukiwaniu ukojenia. Tym razem bez Lary. Ona wraca do
rodzinnej Irlandii.
Półsenna, przepełniona
smutkiem i tęsknotą zamieszkuje w rodzinnym domu, w sąsiedztwie
szczęśliwej rodziny kuzynki. Mimo szczerych chęci egzystuje na
granicy rzeczywistości, odurzenia i wspomnień. Przeplata pracę i
odnawianie domu pustymi rozmowami z rodziną i świeżo odnowionymi
kontaktami. W takim małym miasteczku czas przecież stoi w miejscu.
Nic więc dziwnego, że mąż kuzynki, Christy z dnia na dzień musi
coraz mocniej tłumić w sobie uczucie. Stara miłość nie
rdzewieje, mawiają. Zagubiona, bezradna, piękna kobieta i
niespełnione nigdy oczekiwania rozczarowanego mężczyzny w średnim
wieku. Jak zwykle musi skończyć się to wielką miłością.
Tym razem nie będzie to
jednak historia o szczęściu, a ukojenie, którego wszyscy
doświadczą będzie jedynie chwilowe. „Dryft” to bowiem
wielowątkowa opowieść o życiu każdego z osobna, rozciągnięta
pomiędzy urojeniami a brakiem, który coraz silniej znamionuje
otaczającą ich rzeczywistość. Portrety ludzi nieszczęśliwych w
poukładanych pozornie życiach i usilne próby jego odświeżenia,
walka o odczuwanie, emocje, zmianę, kryją się pod wątłą fabułą
wzajemnych relacji, które gmatwa przeszłość, niedostatecznie
usunięta w cień.
Nie dziwi więc, że
ponad głównym wątkiem króluje galeria charakterystycznych postaci
i ich życie wewnętrzne. Siatki powiązań, ucieczki w uczucia i
próby radzenia sobie w obliczu życia, które nie zadowala chociaż
powinno, bo teoretycznie nikomu z nich niewiele brakuje do szczęścia.
Rekompensuje to w zasadzie słabą akcję, tkliwe wyznania i typowe
sytuacje. W końcu tak banalne są wszystkie uczucia i ludzkie
starania. Gillece ukazała to z całą świadomością, niezrażona
możliwym zbliżeniem się do granicy kiczu.
„Dryft” nie jest
prostą historią o zdradzie, jak mogłoby się wydawać. Nie jest
dogłębnym portretem psychologicznym matki po stracie dziecka,
urażonej żony w obliczu lekceważenia męża, w końcu
niespełnionego nauczyciela-pisarza, który otrzymuje od losu szansę
naprawienia złego wyboru z przeszłości. Napisana głęboko i
miękko, z wielu punktów widzenia, w niedopowiedzeniach i sennych
krajobrazach wiatru jest niewątpliwie opowieścią o szukaniu i
palącej podskórnie potrzebie odnalezienia siebie w konfrontacji z
czasem. O potrzebie ruchu do przodu powodowanej niedostatecznym
odczuwaniem. Obsesji posiadania czegoś więcej, co nada wartość i
cel. Co rzecz jasna nie istnieje.
Za książkę serdecznie
dziękuję Oficynie Wydawniczej „Stopka”:
oraz portalowi Sztukater:
Już jakiś czas temu zaintrygowała mnie okładka tej książki. A Twoja przeładna recenzja wywołuje we mnie wręcz palącą potrzebę przeczytania "Dryftu". Nie mam wcale pewności, że mi się spodoba, ale po prostu muszę to sprawdzić;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Hmm może kiedyś się skuszę na jej przeczytanie
OdpowiedzUsuńŻeś odwaliła recenzję jak talala :D Może kiedyś przeczytam, jak skończę swój stosik. ;)
OdpowiedzUsuńDużo o książce się naczytałam, mam nadzieję, że kiedyś wpadnie w moje łapki ;)
OdpowiedzUsuńKsiążka, jak dla mnie, rewelacja!
OdpowiedzUsuńTaki "przewracacz kartek" z wyższej półki, aż powiało świeżością. Typowe konwencje literackie ukazuje Gillece na zasadzie krzywego zwierciadła - przenikliwie do szpiku kości. Przyznam się, że spodziewałam się zupełnie innego zakończenia, ale tym lepiej - nie lubię banału. Długo, długo, długo miałam później o czym rozmyślać...
"Dryft" kupiłam w Empiku, ale sprawdziłam, że w księgarni internetowej wydawcy jest najtaniej: http://www.stopkapress.com.pl/opis,54,178.html
Polecam wszystkim molom książkowym :) "Dryft" po prostu trzeba przeczytać.
Ostatnimi czasy raczej uderzam w inną tematykę, ale nie mówię "nie". ;)
OdpowiedzUsuńRaczej podziękuję.
OdpowiedzUsuńRaczej nie dla mnie. Nie lubię powieści z wieloma wątkami.
OdpowiedzUsuńTaka lektura chyba jednak nie jest dla mnie ;]
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Jestem pod wrażeniem recenzji, chętnie będę zaglądac:)
OdpowiedzUsuńSuper książka, właśnie takie lubię. Polecam zarówno tym, którzy lubią lektury "lekkie i przyjemne", jak i tym, którzy gardzą badziewiem :) "Dryft" porusza refleksyjne tematy, ale nie nudzi, a przede wszystkim zaskakuje zakończeniem. Super, naprawdę super.
OdpowiedzUsuńEuropejska Nagroda Literacka w pełni zasłużona!
Książkę zdobyłam na Allegro.