wtorek, 11 lutego 2014

P. K. Dick, Wbrew wskazówkom zegara



„Śmierci nie ma, jest tylko iluzją. Czas także jest iluzją. Każda chwila, która raz zaistnieje, nigdy nie mija”*

Nastała Faza Hobarta, czas odwrócił swój bieg. Żyjemy w świecie, w którym na powitanie mówi się „żegnaj”, a rozstaje z uprzejmym „witaj”. Posilamy się – ze smakiem wymiotując jedzenie, które odstawiamy potem do lodówki, wdmuchując dym w niedopałki, odtwarzamy kształt papierosa. Nastał czas zapowiedziany w Biblii. Pod ziemią budzą się umarli.

Cząstki materii rozproszone we wszechświecie na nowo łączą się w formę poprzedzającą zgon. Ta ulega stopniowej regresji. Cofa się do stanu prenatalnego, znajduje macicę – wolontariuszkę i zanika. Spod ziemi coraz częściej słychać głosy zmartwychwstałych staronarodzonych. Tych trzeba jak najszybciej wyciągnąć z grobów, by przeżyli swą drugą szansę istnienia. W rankingu skuteczności miejscowych vitariów (firm odnajdujących wskrzeszeńców i sprzedających ich temu, kto da najwięcej) przoduje Flaszka Hermesa. Właściciel, Sebastian Hermes szczyci się niezłym zmysłem przewidywania kolejnych przebudzeń. Następny w kolejce ma być Anarcha Peak, za życia charyzmatyczny guru. Rozpoczyna się gra, kto da za niego więcej.

Każdy kto miał do czynienia z Dickiem wie, że fantastyczne dekoracje są zaledwie wstępem do faktycznej treści jego utworów. Wie także, że w sferze zainteresowań autora czołowe miejsca zajmują rozważania nad miejscem człowieka i kondycją rzeczywistości. Wbrew wskazówkom zegara to zdecydowanie traktat o istnieniu w sensie globalnym.
  Filozoficzne powinowactwa nie są trudne do rozszyfrowania: od świętych Tomasza z Akwinu i Augustyna (cytowanych często i gęsto) po Spinozę i monady Leibniza (w realizacji). W ich kontekście świat wydarty z klasycznej linearności ewolucji nie jest pretekstem do zabawy w odwracanie zdarzeń, ale szansą na objęcie absolutu, kompleksu wieczności idei, formy zmienianej zaledwie kształtem materii. 

 „Wszechświat jest układem koncentrycznych kręgów rzeczywistości; im większy krąg, tym większy jego udział w absolutnej rzeczywistości. (…) Zło jest pośledniejszą rzeczywistością, (…) jest brakiem absolutnej rzeczywistości, a nie dowodem na istnienie złego Boga. Tak więc odwieczny dualizm nie istnieje. Zło jest iluzją, podobnie jak rozkład i śmierć. (…) W odczuciu człowieka to właśnie jest złem: rozpad formy. Ale (…) to iluzja, raz bowiem powstała forma jest wieczna – tylko że nieustannie przechodzi ewolucję. Nie jesteśmy w stanie dostrzec formy (…) potrafimy bowiem dostrzec tylko wycinek rzeczywistości”*.


W kontekście całości twórczości Dicka, Wbrew wskazówkom zegara pod względem realizacji przedstawia się raczej średnio. Niemożliwe było bowiem konsekwentne trzymanie się pomysłu odwracania zachowań - bohaterowie nie chodzą do tyłu, mówią także w naturalnym porządku. Jeśli zaś pominąć warstwę filozoficzną, zrobi się z tego fantastyka o mocno sensacyjnym zacięciu: pościgi, strzelaniny, porwania – rekwizyty spod znaku kina akcji, jak się patrzy. Samej fabuły również jest niewiele: wątek Anarchy przeplata się z Sebastianem i jego żoną.

Dick nawet nie starał się ukryć, że warstwa rozrywkowa jest w powieści tylko dekoracją. Niedomówienia, nierozwiązane potencjały motywów, brak konsekwencji są jednak niczym przy wymowie całości. W katalogu pytań o granice istnienia Dick dotknie bowiem tym razem nieskończoności, rozszerzy krąg życia na wieczność nieograniczoną czasem i formą fizyczną. Początkowy absurd okaże się przez to najprostszym wykładnikiem optymistycznych teorii wszechistnienia.

*P.K.Dick, Wbrew wskazówkom zegara, Poznań 2013, s. 285-286.


M. Raduchowska, Demon luster





Ostatni czas nie należał dla Idy do najłatwiejszych. Pogodzić się z faktem, że jest się szamanką od umarlaków, to jedno. Wpaść w sam środek czarnomagicznego kotła, drugie. Duchy mamroczące nad głową, demony zamieszkujące ciała niedawnych sąsiadów, zmarła ciotka wygłaszająca tyrady, to stanowczo za dużo jak na jedną kobietę. A przecież Ida chciała być tylko zwykłą, nudną studentką...

Rodowa tradycja zobowiązuje, w rodzinie Brzezińskich nikt nie został oszczędzony przez magiczny dar. Idzie, niechętnie przystającej na taki stan rzeczy, trafił się talent niezwykły: gdzieś pomiędzy medium i banshee narodziła się szamanka od umarlaków. Chcąc nie chcąc, przeprowadza zmarłych na drugą stronę Rzeki. Ale to nic w porównaniu z wizjami wieszczącymi śmierć poniektórych. Tym właśnie sposobem przewidziała śmierć Mikołaja, którego, Pech chciał, zamordowała własnoręcznie. Jakby tego było mało, obiecała jego żonie, że odprowadzi duszę czarodzieja na zielone łąki zaświatów. Problem w tym, że dusza Mikołaja zaginęła, a za niedotrzymane obietnice płaci się najwyższą stawkę.

Niebyt coraz szybciej zbliża się w okolice Idowej duszy. Jedynym sposobem na jego uniknięcie jest rozwiązanie zagadki Demona Luster, który więzi Mikołaja. Brzmi prosto, ale przecież Ida ma koło siebie nieodzownego towarzysza – Pecha. Za jego sprawą najprostsze zadania zmieniają się w piękną katastrofę.
Demon Luster – kontynuacja Szamanki od umarlaków, to pozycja która znacząca wyróżnia się na polskim rynku fantastyki. Z jednej strony teoretycznie banalny pomysł (medium w tarapatach) z drugiej świetna realizacja, na którą oprócz kilku ciekawych postaci (Kruchy, Tekla) i uroczych dziwactw (Łapacz Snów!) składa się przede wszystkim humor. Ten maskuje nawet fakt, że spora część prozy Raduchowskiej to zbieranina najróżniejszych motywów i klasycznych rozwiązań, które czytelnik zna do znudzenia.

Jeśli Szamanka od umarlaków była powieścią dobrą, której żal było kończyć, to Demon Luster jest, o dziwo, jeszcze lepszy. Raduchowska wykorzystała fabułę maksymalnie, naładowała (przeładowała) ją wątkami, sięgającymi w głąb iście szkatułkowo. Pokomplikowała losy bohaterów w sposób nie do końca oczywisty. Mimo tego układanka składa się w spójną całość, a nawet gdyby tak nie było, same opracowania poszczególnych wątków osobowych robią spore wrażenie. I choć czasem miało się nieodparte wrażenie, że za dużo tego dobrego w jednym miejscu, czytało się z nielichą przyjemnością, przerywaną wybuchami niekontrolowanego śmiechu.



czwartek, 6 lutego 2014

H. Wecker – Golem i dżin. Część I




„Jak dotąd wieczór dżina okazał się dosyć rozczarowujący. Skorzystał z ładnej pogody i wyszedł, chociaż bez większego entuzjazmu.(...) Powędrował na północny wschód,wzdłuż Park Row (…). Na środku stała samotna kobieta. Początkowo dżin dostrzegł jedynie, że to kobieta wyglądająca na porządną, która stała samotnie środku nocy na opuszczonym trawniku. Było to dziwne, ale wytłumaczalne. Lecz nieznajoma nie miała ani płaszcza, ani kapelusza (…) Była obłąkana czy tylko zagubiona? (…) Wtedy dopiero dostrzegł, że kobieta nie jest człowiekiem, lecz żywym kawałkiem ziemi. (…) - Czym jesteś? - zapyta dżin. (…) - Nie jesteś człowiekiem. Jesteś stworzona z ziemi. W końcu nieznajoma się odezwała: - A ty jesteś stworzony z ognia”*.

Na statku płynącym do Ziemi Obiecanej – XIX wiecznego Nowego Jorku, umiera młody meblarz Rosenfelt. Pozostawia w żałobie żonę, która dziwnym zachowaniem wzbudza konsternację współpasażerów. W końcu, z rozpaczy jak można by sądzić, rzuca się do morza. Gdy wychodzi o własnych siłach na nowojorski brzeg, nikt nie może nawet przeczuwać, że to nie działanie boskiej opatrzności, a mocy, które tchnęły w grudę ziemi iskrę życia – stworzyły golema.
Przeciętny blacharz Abeerly dostaje zlecenie naprawy ozdobnego flakonu. Standardowa praca przynosi zaskakujący efekt: w warsztacie materializuje się nagi mężczyzna – dżin zaklęty w ludzkiej postaci, zniewolony przed laty we flakonie. Nie ma jednak zamiaru spełniać życzeń swojego wybawiciela...

Dwie postaci, wyrzucone z bezpiecznych kart legend muszą radzić sobie w nieprzyjaznej rzeczywistości Nowego Jorku. Nie wiedząc nic o świecie, w którym przyszło im żyć, szukają miejsca, które umożliwi im przetrwanie. Krok pierwszy: nie wyróżniaj się z tłumu.



Golem, istota stworzona by służyć we wszystkim swemu panu, niespodziewanie zyskuje wolną wolę. Przypadkiem trafia pod skrzydła opiekuńczego rabina, który wprowadzi ją w tajniki powszedniości, pracy i skomplikowanych stosunków społecznych. Dżin zamknięty w ciele człowieka znajduje schronienie w warsztacie blacharza, któremu pomaga w obowiązkach. Choć ich dni nie różnią się od życia zwykłych śmiertelników, wśród bezsennych nocy mogą przypomnieć sobie, kim naprawdę są. Samotni, w końcu natrafiają na siebie.

Debiutancka powieść Wecker to napisana ze sporym rozmachem opowieść łącząca w płynną całość fantastykę i elementy społeczno-obyczajowe. Punkt wyjścia: rozciągnięcie akcji na dwa oddzielne wątki postaci, dał możliwość na kreację odmiennych kultur wyciągniętych z nowojorskiego tygla XIX wieku: egzotyki Bliskiego Wschodu z Małej Syrii i żydowskich tradycji. Barwne tło kulturowe oddane zostało z całą starannością, a podobieństwo bohaterów próbujących zachować tożsamość mimo konieczności egzystowania w dwóch odmiennych światach – wymiar uniwersalności tekstu.

Należy pamiętać jednak, że niniejsze wydanie to zaledwie preludium do właściwej akcji. Fabryka Słów zdecydowała się na podzielenie powieści Wecker na dwa odrębne tomy, co może zniechęcić niektórych czytelników a narobić smaku na ciąg dalszy innym. Pomimo staranności i szczegółowości, z która autorka snuje opowieść o losach bohaterów, brakuje tu akcji, spinającej fabułę w zwartą całość. Tej zapewne możemy oczekiwać w drugiej części „Golema i dżina”. W niniejszej należy przygotować się na powolne zawiązywanie wątków, wycieczki w przeszłość motywujące czasy obecne, barwne budowanie postaci. Całość jest jednak interesująca przez wzgląd na kulturowe odnośniki. Wecker porwała się na stworzenie dzieła obfitującego w magię, legendy, wierzenia, tradycje i historię. Czy jednak potencjał tych wszystkich elementów da się połączyć w niebanalną całość, która prócz tła – jakości samej w sobie, zaskoczy sprawnie rozwiniętą fabułą? Czytelnicy, zmuszeni są poczekać na odpowiedź do wydania drugiej części powieści.

*H. Wecker, Golem i dżin, Lublin 2013, s. 621-622.

Za książkę dziękuję wydawnictwu: