niedziela, 6 maja 2012

J. C. Somoza, Przynęta

Źródło

Wiosna w pełni, pora się zakochać. Patrząc głęboko w oczy, wypowiadać gorące zapewnienia o wiecznej miłości. Neuroprzekaźniki wywołują w mózgu burzę hormonalną. Euforia odcina od rzeczywistości. Dopaminowa bomba nastraja bezkrytycznie. A wszystko z powodu jednej osoby. Odurza nas, obezwładnia, spędza sen z powiek. Ale co jeśli robi to całkiem świadomie...


Somoza, mój prywatny Mistrz, z zawodu psychiatra, z zamiłowania autor powieści, obok których nie można przejść obojętnie, łączy w „Przynęcie” swoje tradycyjne uwielbienie do najczarniejszych miejsc ludzkiej psychiki z prywatną fascynacją Szekspirem. W oparciu o znane bardziej lub mniej sztuki dramaturga kreuje zadziwiającą teorię psynomu, która rozpędzi fabułę powieści do granic możliwości. 

Zapowiada się przedziwnie: hiszpańska tajna policja od lat pracuje nad udoskonaleniem technik śledczych, które umożliwiłyby prześcignięcie działań seryjnych morderców. Rozwiązaniem stają się żywe przynęty, które poddawane wieloletnim treningom, potrafią obezwładnić przeciwnika samym ruchem i gestem. Opierając się na założeniu, że całością ludzkich doznań emocjonalnych można sterować za pomocą maski - odpowiedniego układu ciała, który działa na psynom – istotę pragnień każdego człowieka, wyrażającą się w typie filii – reakcji na daną sytuację. Odpowiedni dobór stroju, dekoracji, tembru głosu i ruchów prowadzi do niewyobrażalnej rozkoszy u odbiorcy, z którym od chwili zawładnięcia można zrobić wszystko – zniszczyć doszczętnie lub dać mu niewyobrażalne szczęście. 

Departament klasyfikuje każdego człowieka pod kątem jego filii, słabego punktu i wyposaża swoich pracowników w techniki masek, niczym w komplet kluczy do każdej psychiki. Żywe przynęty to więc nic innego niż świadome, potencjalne cele, które każdej nocy udają się na polowanie na psychopatów, by ci nieświadomi niczego pojmali je jako swoje ofiary, a te w stosownym czasie zamieniły się z nimi rolami i zniszczyły swoich katów. Jedną z mistrzyń w swoim fachu jest główna bohaterka „Przynęty” Diana Blanco.
Po dystopijnym Madrycie (wzmianki o wybuchach atomowych i zaawansowanej technice są zaledwie bardzo subtelnym tłem powieści) od jakiegoś czasu grasuje Widz – niesamowicie okrutny psychopata, polujący na dziwki i biedotę. Diana, choć planuje zakończyć niedługo swoją karierę, zostaje zmuszona do ostatniego polowania, od powodzenia którego będzie zależeć nie tylko los miejscowych kobiet, ale także jej siostry. 

Genialna koncepcja manipulacji kwantyfikatorem namiętności jest punktem wyjścia do szerokich rozważań na temat teatru życia, w którym każda emocja może być wywołana przez konkretne zachowanie. Somoza jak zwykle zapętla fabułę, która prowadzi nas coraz głębiej w zakamarki psychiki. Typowa w jego twórczości eskalacja cierpienia, tym razem mimo powracających wątków (chociażby krwawa autoagresja, znana z „Trzynastej damy”, gdzie jedna z postaci rażona klątwą jest zmuszona do gryzienia palców, co zmienia się w zjedzenie ręki do ramienia, która powraca w moich snach do dziś) sięga jeszcze bardziej obrzydliwych i przerażających obszarów (torturowanie szczeniaka, który to opis musiałam ominąć z troski o swoje zdrowie psychiczne, amputacje, podpalenia itp.).

Mistrzowsko prowadzona akcja, ma za zadanie trzymać czytelnika w napięciu, ale przede wszystkim mylić tropy. Gdy już wiemy, kto za tym wszystkim stoi, autor na kolejnej stronie śmieje nam się w twarz. Tym razem te wszystkie komplikacje są zwyczajnie nużące. Za dużo przygotowań do akcji, zapętleń fabuły, okrucieństwa. Dla czytelnika niewtajemniczonego w szekspirowskie arkana, zapewnienia autora, że każda filia znajduje wytłumaczenie w konkretnym dramacie są jedynie pustymi słowami. Pomimo doskonałego stylu, przy którym można wypocząć mentalnie to już nie te fajerwerki co przy „Klarze i półmroku”, „Trzynastej damie”, „Zygzaku”.

Twórczość Somozy to nie przyjemne powieścidła na leniwe popołudnia. Potencjalny czytelnik musi mieć świadomość po czyją książkę sięga i co może go tam czekać. „Przynęta” to nie kolejny thriller psychologiczny, gdzie klasycznie zawsze wygrywa dobro. Tutaj zacierają się wszystkie podziały. Zło okazuje się o wiele mniej straszne niż potencjalni strażnicy moralności. Broń doskonała przestaje być nagle lekarstwem na zbrodnie, a zaczyna być symbolem postmodernistycznej niepewności. Przesłanie jest proste i tragiczne: nie ma miłości, istnieje tylko teatr, a my nieświadome niczego marionetki, tańczymy, jak zagrają nam wielcy tego świata.

3 komentarze:

  1. Narobiłaś mi smaku na tę pozycję ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Po takiej recenzji koniecznie muszę ją zdobyć ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. O proszę :) Ja również uważam Somozę za mistrza, jest jednym z moich ulubionych pisarzy, przeczytałam wszystkie jego ksiązki, wydane w Polsce i żałuję, że nie ma więcej.

    Co do "Przynęty" to akurat najmniej mi się podobała, chociaż i tak dobrze wypada na tle innych autorów.

    OdpowiedzUsuń