Źródło |
Wiosna w pełni, pora się
zakochać. Patrząc głęboko w oczy, wypowiadać gorące zapewnienia
o wiecznej miłości. Neuroprzekaźniki wywołują w mózgu burzę
hormonalną. Euforia odcina od rzeczywistości. Dopaminowa bomba
nastraja bezkrytycznie. A wszystko z powodu jednej osoby. Odurza nas,
obezwładnia, spędza sen z powiek. Ale co jeśli robi to całkiem
świadomie...
Somoza, mój prywatny
Mistrz, z zawodu psychiatra, z zamiłowania autor powieści, obok
których nie można przejść obojętnie, łączy w „Przynęcie”
swoje tradycyjne uwielbienie do najczarniejszych miejsc ludzkiej
psychiki z prywatną fascynacją Szekspirem. W oparciu o znane
bardziej lub mniej sztuki dramaturga kreuje zadziwiającą teorię
psynomu, która rozpędzi fabułę powieści do granic możliwości.
Zapowiada się
przedziwnie: hiszpańska tajna policja od lat pracuje nad
udoskonaleniem technik śledczych, które umożliwiłyby
prześcignięcie działań seryjnych morderców. Rozwiązaniem stają
się żywe przynęty, które poddawane wieloletnim treningom,
potrafią obezwładnić przeciwnika samym ruchem i gestem. Opierając
się na założeniu, że całością ludzkich doznań emocjonalnych
można sterować za pomocą maski - odpowiedniego układu ciała,
który działa na psynom – istotę pragnień każdego człowieka,
wyrażającą się w typie filii – reakcji na daną sytuację.
Odpowiedni dobór stroju, dekoracji, tembru głosu i ruchów prowadzi
do niewyobrażalnej rozkoszy u odbiorcy, z którym od chwili
zawładnięcia można zrobić wszystko – zniszczyć doszczętnie
lub dać mu niewyobrażalne szczęście.
Departament klasyfikuje
każdego człowieka pod kątem jego filii, słabego punktu i wyposaża
swoich pracowników w techniki masek, niczym w komplet kluczy do
każdej psychiki. Żywe przynęty to więc nic innego niż świadome,
potencjalne cele, które każdej nocy udają się na polowanie na
psychopatów, by ci nieświadomi niczego pojmali je jako swoje
ofiary, a te w stosownym czasie zamieniły się z nimi rolami i
zniszczyły swoich katów. Jedną z mistrzyń w swoim fachu jest
główna bohaterka „Przynęty” Diana Blanco.
Po dystopijnym Madrycie
(wzmianki o wybuchach atomowych i zaawansowanej technice są zaledwie
bardzo subtelnym tłem powieści) od jakiegoś czasu grasuje Widz –
niesamowicie okrutny psychopata, polujący na dziwki i biedotę.
Diana, choć planuje zakończyć niedługo swoją karierę, zostaje
zmuszona do ostatniego polowania, od powodzenia którego będzie
zależeć nie tylko los miejscowych kobiet, ale także jej siostry.
Genialna koncepcja
manipulacji kwantyfikatorem namiętności jest punktem wyjścia do
szerokich rozważań na temat teatru życia, w którym każda emocja
może być wywołana przez konkretne zachowanie. Somoza jak zwykle
zapętla fabułę, która prowadzi nas coraz głębiej w zakamarki
psychiki. Typowa w jego twórczości eskalacja cierpienia, tym razem
mimo powracających wątków (chociażby krwawa autoagresja, znana z
„Trzynastej damy”, gdzie jedna z postaci rażona klątwą jest
zmuszona do gryzienia palców, co zmienia się w zjedzenie ręki do
ramienia, która powraca w moich snach do dziś) sięga jeszcze
bardziej obrzydliwych i przerażających obszarów (torturowanie
szczeniaka, który to opis musiałam ominąć z troski o swoje
zdrowie psychiczne, amputacje, podpalenia itp.).
Mistrzowsko prowadzona
akcja, ma za zadanie trzymać czytelnika w napięciu, ale przede
wszystkim mylić tropy. Gdy już wiemy, kto za tym wszystkim stoi,
autor na kolejnej stronie śmieje nam się w twarz. Tym razem te
wszystkie komplikacje są zwyczajnie nużące. Za dużo przygotowań
do akcji, zapętleń fabuły, okrucieństwa. Dla czytelnika
niewtajemniczonego w szekspirowskie arkana, zapewnienia autora, że
każda filia znajduje wytłumaczenie w konkretnym dramacie są
jedynie pustymi słowami. Pomimo doskonałego stylu, przy którym
można wypocząć mentalnie to już nie te fajerwerki co przy „Klarze
i półmroku”, „Trzynastej damie”, „Zygzaku”.
Twórczość Somozy to
nie przyjemne powieścidła na leniwe popołudnia. Potencjalny
czytelnik musi mieć świadomość po czyją książkę sięga i co
może go tam czekać. „Przynęta” to nie kolejny thriller
psychologiczny, gdzie klasycznie zawsze wygrywa dobro. Tutaj
zacierają się wszystkie podziały. Zło okazuje się o wiele mniej
straszne niż potencjalni strażnicy moralności. Broń doskonała
przestaje być nagle lekarstwem na zbrodnie, a zaczyna być symbolem
postmodernistycznej niepewności. Przesłanie jest proste i
tragiczne: nie ma miłości, istnieje tylko teatr, a my nieświadome
niczego marionetki, tańczymy, jak zagrają nam wielcy tego świata.
Narobiłaś mi smaku na tę pozycję ;)
OdpowiedzUsuńPo takiej recenzji koniecznie muszę ją zdobyć ;D
OdpowiedzUsuńO proszę :) Ja również uważam Somozę za mistrza, jest jednym z moich ulubionych pisarzy, przeczytałam wszystkie jego ksiązki, wydane w Polsce i żałuję, że nie ma więcej.
OdpowiedzUsuńCo do "Przynęty" to akurat najmniej mi się podobała, chociaż i tak dobrze wypada na tle innych autorów.