AUTOR:
Nino Haratischwili
TYTUŁ:
Mój łagodny bliźniak
WYDAWNICTWO:
Muza
LICZBA
STRON: 286
OCENA:
8/10
„Tulija
mówiła, że kiedy kochamy, to nie kochamy po prostu mężczyzny
(…). Że zawsze chcemy kochać wszystko i wszystkich w jednej
osobie. (…) Mówiła, że potrzebujemy wszystkiego od jednego
człowieka (…), że zawsze tęsknimy do tego, by zjednoczyć
wszystkie osoby w jednej, i że w końcu ta tęsknota pozostawia w
cieniu samą miłość. (…) Po raz pierwszy zakochałam się w Ivo
kiedy miałam sześć lat”1.
Stella
ułożyła sobie życie: wyszła za mąż, urodziła syna, zdobyła
pozycję w redakcji. Była niemal szczęśliwa, prawie zapomniała o
przeszłości. Ale któregoś dnia on po prostu wrócił i kazał jej
pamiętać za nich oboje. Jej przybrany brat, kochanek, jednym
spojrzeniem zaprosił do miłości, do bólu, do śmierci.
Powrót
Ivo wytrącił z równowagi świat Stelli. Czas nie zmienił uczuć,
kobieta w jednej chwili znalazła się w rzeczywistości z pogranicza
zapomnianego snu i dobrze ukrytych wspomnień. Nie potrafi bronić
się przed obezwładniającą bliskością, od której uciekła przed
laty. Kolejny raz wplątuje się w sieć zależności, ryzykując
bezpieczny dom i miłość dziecka. Ivo jak zwykle chce wszystkiego,
kiedy jednak bez wyjaśnień zaprosi ją w podróż do Gruzji,
przyjdzie czas na decyzje i konfrontacje z dawnymi strachami.
Nie,
to nie jest typowa powieść o niespełnionej miłości z
dzieciństwa, która w końcu ma okazję doczekać się happy endu.
To opowieść o uczuciu z pogranicza obsesji, nienawiści i
absolutnej jedności, której doświadcza się, będąc z osobą, w
której twarzy przeglądamy się jak w lustrze. To nie miłość, ale
choroba – zwalająca z nóg, niszcząca wszystko na swojej drodze,
przed którą nie ma wymówek, której nie tłumaczą racjonalne
przesłanki. Uczucie, za którym zmuszeni jesteśmy pójść nawet,
gdy cały świat krzyczy, że popełniamy największy błąd, który
będzie kosztował nas życie. Bliskość niemożliwa do zniesienia,
będąca karą i cierpieniem. Taka, która zdarza się raz na milion
lat.
Haratischwili
przeprowadza rzeź na czytelniku. Pisze o emocjach tak skrajnych i
ulotnych, że nie kusi się nawet, by je katalogować i obarczać
nazwami. Jeśli tłumaczy to w retrospekcyjnych obrazach, których
sensy musimy wyłapywać sami. Językiem, który zostaje na długo,
zmusza do rozumienia czegoś, czego nie da się pojąć, a
jednocześnie przekazuje tak wielki ładunek bólu, że nie można
obok tego przejść obojętnie.
Jest
to więc historia o przeszłości, której nie można przemilczeć,
poczuciu winy, niszczącym, ale zarazem napędzającym bliskość. W
końcu opowieść o zjawisku: zależności dwojga ludzi, których
jedynym sposobem na miłość, była wieczna walka ze sobą. Proza
Haratischwilil – subtelna, poetycka, brutalna – wrzuca czytelnika
w kosmos pełen napięcia i niedopowiedzeń, zderza z całą gamą
uczuć, wywraca spokój.
Za książkę
dziękuję wydawnictwu:
oraz portalowi:
1N.
Haratischwili, Mój łagodny bliźniak, Warszawa 2013, s. 80, 85.
Zaintrygowałaś mnie, muszę się za nią rozejrzeć... :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że zrecenzowałaś tę książkę:-) Właśnie ją sobie podczytuję, dozuję po trochu. Świetnie napisana!
OdpowiedzUsuń