środa, 3 kwietnia 2013

J. Eugenides, Intryga małżeńska

AUTOR: Jeffrey Eugenides
TYTUŁ: Intryga małżeńska
WYDAWNICTWO: Znak
LICZBA STRON: 496
OCENA: 8/10

„Wtem pewnej niedzieli, przed przerwą zimową przy kuchennym stole zmaterializował się Whitney, czytając książkę (…). Gdy Madleine spytała o czym jest, Whitney dał jej do zrozumienia, że idea jakoby książka była <<o czymś>> to właśnie coś, przeciw czemu autor występuje a jeśli już miałaby o czymś być, to z pewnością o tym, że należy przestać myśleć w ten sposób o książkach – że są o czymś”1.

Madleine kończy anglistykę i nie bardzo wie co ze sobą zrobić, kiedy rzeczywistość przestaje przypominać tę, znaną z jej ulubionych powieści wiktoriańskich. Leonard z dnia na dzień zatraca się w koszmarach swojej głowy i ostateczne traci grunt pod nogami. Mitchell postanawia wyruszyć w podróż po Europie i Indiach, w nadziei że odkocha się w idealnym obrazie przyjaciółki, która nie podziela jego uczuć. W tle amerykańskie lata 80., intertekstualna głębia literackich gier z czytelnikiem, dekonstrukcja sztandarowych zachowań, miłości rozkładanej na atomy, wiecznego poczucia niedopasowania...
Pisanie o Eugenidesie nie jest łatwe, bo choć Intryga małżeńska to klasyczna powieść o dorastaniu w niełaskawych czasach, realizacja tematu to jeden z tych majstersztyków, po przeczytaniu, których pozostaje się z niepokojącym wrażeniem, że każde słowo zostało umieszczone na właściwym miejscu. Powierzchowna oś kompozycyjna trójkąta emocjonalnego rozwidla się w wielowątkową podróż, mieniącą się od indywidualnych spojrzeń na ten sam problem.

Bohaterowie Intrygi szukają: swojego miejsca w dorosłym świecie, realizacji naiwnych scenariuszy powstałych na granicy snu i jawy, sposobu na zakorzenienie w rzeczywistości, która za sprawą nieograniczonych możliwości przypomina coraz bardziej chaos, niż obiecywany im raj rozwoju osobowości. Szukają, ale nie znajdują. Świetne rozwiązania okazują się tymczasowe, odgrywane zachowania przypominają cudze opowieści, brutalne upadki leczą z dziecięcej naiwności. Po drodze tracą nadzieję, ale nie przestają próbować. Chyba więc dorastają.

Warstwa językowa, jak to zwykle u Eugenidesa bywa, pozwala smakować historie ni to plastycznie, ni czysto filologicznie. Wypakowana po brzegi odniesieniami do literatury, filozofii, religii, teorii i nurtów literackich Intryga małżeńska jest quasi kolażem, z jednej strony potwierdzającym fakt, że książki są jedynie o innych książkach, z drugiej przełamaniem śmierci barthes'owskiego autora, doświadczaniem literatury przez siebie, dekonstrukcją do kwadratu, a może po prostu zwykłą nadinterpretacją.

I mogłoby się to składać na obraz pewnego pokolenia, gdyby nie typowo uniwersalny wydźwięk, a co za tym idzie absurdalne poczucie, że Eugenides napisał Intrygę tylko dla mnie i o mnie. Zawarł w niej bezczelnie prawdziwe nastroje, nas wszystkich, którzy żyjemy [w] pomiędzy (naiwnością, dorosłością, idealizmem, realizmem, szukaniem i strachem przed poznaniem odpowiedzi), gonimy za czymś, chcemy coraz więcej, nie znajdujemy sensu. Jesteśmy odbiciem, scenariuszy Madleine, pragnień Mitchella, obaw Leonarda...


Za książkę dziękuję wydawnictwu:
 oraz portalowi:

1J. Eugenides Intryga małżeńska, Kraków 2012, s. 35.

3 komentarze:

  1. Twórczość Eugenidesa jeszcze przede mną, ale z twojej recenzji wywnioskowałam, że to może być coś dla mnie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mignęła mi ta okładka w księgarni, ale widzę, że to raczej nie moje klimaty. Mimo to wiem, że gdybym przeczytał tę powieść, wcale bym nie żałował.

    OdpowiedzUsuń