AUTOR:
Jeffrey Eugenides
TYTUŁ:
Intryga małżeńska
WYDAWNICTWO:
Znak
LICZBA
STRON: 496
OCENA:
8/10
„Wtem pewnej niedzieli,
przed przerwą zimową przy kuchennym stole zmaterializował się
Whitney, czytając książkę (…). Gdy Madleine spytała o czym
jest, Whitney dał jej do zrozumienia, że idea jakoby książka była
<<o czymś>> to właśnie coś, przeciw czemu autor
występuje a jeśli już miałaby o czymś być, to z pewnością o
tym, że należy przestać myśleć w ten sposób o książkach – że
są o czymś”1.
Madleine kończy
anglistykę i nie bardzo wie co ze sobą zrobić, kiedy rzeczywistość
przestaje przypominać tę, znaną z jej ulubionych powieści
wiktoriańskich. Leonard z dnia na dzień zatraca się w koszmarach
swojej głowy i ostateczne traci grunt pod nogami. Mitchell
postanawia wyruszyć w podróż po Europie i Indiach, w nadziei że
odkocha się w idealnym obrazie przyjaciółki, która nie podziela
jego uczuć. W tle amerykańskie lata 80., intertekstualna głębia
literackich gier z czytelnikiem, dekonstrukcja sztandarowych
zachowań, miłości rozkładanej na atomy, wiecznego poczucia
niedopasowania...
Pisanie o Eugenidesie nie
jest łatwe, bo choć Intryga małżeńska to klasyczna
powieść o dorastaniu w niełaskawych czasach, realizacja tematu to
jeden z tych majstersztyków, po przeczytaniu, których pozostaje się
z niepokojącym wrażeniem, że każde słowo zostało umieszczone na
właściwym miejscu. Powierzchowna oś kompozycyjna trójkąta
emocjonalnego rozwidla się w wielowątkową podróż, mieniącą się
od indywidualnych spojrzeń na ten sam problem.
Bohaterowie Intrygi
szukają: swojego miejsca w dorosłym świecie, realizacji
naiwnych scenariuszy powstałych na granicy snu i jawy, sposobu na
zakorzenienie w rzeczywistości, która za sprawą nieograniczonych
możliwości przypomina coraz bardziej chaos, niż obiecywany im raj
rozwoju osobowości. Szukają, ale nie znajdują. Świetne
rozwiązania okazują się tymczasowe, odgrywane zachowania
przypominają cudze opowieści, brutalne upadki leczą z dziecięcej
naiwności. Po drodze tracą nadzieję, ale nie przestają próbować.
Chyba więc dorastają.
Warstwa językowa, jak to
zwykle u Eugenidesa bywa, pozwala smakować historie ni to
plastycznie, ni czysto filologicznie. Wypakowana po brzegi
odniesieniami do literatury, filozofii, religii, teorii i nurtów
literackich Intryga małżeńska jest
quasi kolażem, z jednej strony potwierdzającym fakt, że książki
są jedynie o innych książkach, z drugiej przełamaniem śmierci
barthes'owskiego autora, doświadczaniem literatury przez siebie,
dekonstrukcją do kwadratu, a może po prostu zwykłą
nadinterpretacją.
I
mogłoby się to składać na obraz pewnego pokolenia, gdyby nie
typowo uniwersalny wydźwięk, a co za tym idzie absurdalne poczucie,
że Eugenides napisał Intrygę
tylko dla mnie i o mnie. Zawarł w niej bezczelnie prawdziwe
nastroje, nas wszystkich, którzy żyjemy [w] pomiędzy (naiwnością,
dorosłością, idealizmem, realizmem, szukaniem i strachem przed
poznaniem odpowiedzi), gonimy za czymś, chcemy coraz więcej, nie
znajdujemy sensu. Jesteśmy odbiciem, scenariuszy Madleine, pragnień
Mitchella, obaw Leonarda...
Za
książkę dziękuję wydawnictwu:
oraz portalowi:
1J.
Eugenides Intryga małżeńska, Kraków 2012, s. 35.
Świetna recenzja:)
OdpowiedzUsuńTwórczość Eugenidesa jeszcze przede mną, ale z twojej recenzji wywnioskowałam, że to może być coś dla mnie ;)
OdpowiedzUsuńMignęła mi ta okładka w księgarni, ale widzę, że to raczej nie moje klimaty. Mimo to wiem, że gdybym przeczytał tę powieść, wcale bym nie żałował.
OdpowiedzUsuń