poniedziałek, 2 kwietnia 2012

M. Samozwaniec, Z pamiętnika niemłodej już mężatki

Źródło

„Byłam, jak i moje rodzeństwo, tak zwanym <<cudownym dzieckiem>> i mając cztery lata, pisałam już na murze naszej posesji w Krakowie bezbłędnie różne krótkie wyrazu, za co dostawałam od mamusi po łapach.  - To dziecko bardzo źle skończy – mawiała – gotowa jeszcze zostać pisarką!1.

Wstyd się przyznać, ale z panią Samozwaniec spotkałam się po raz pierwszy. Może i coś tam słyszałam: że skandalistka i pierwsza emancypantka naszej przenajświętszej rzeczypospolitej. Zapowiadało się dobrze, więc przy pierwszej nadarzającej się okazji nie śmiałam odmówić sobie przyjemności tej ślicznie wydanej książki. Jak już się dorwałam, to nic mnie nie mogło oderwać przed jej skończeniem.
Pani Magdalena okazała się być Kossakówną, a omawiany pamiętnik zbiorem wspomnień dotąd niepublikowanych, choć ponoć powielonych we wcześniejszych książkach (vide: „Maria i Magdalena”, „Zalotnica niebieska”). Córka Wojciecha Kossaka, siostra Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej swym satyrycznym piórem z niekłamanym urokiem opisuje życie krakowskiej bohemy. Łączy w swoim pisaniu dwie najważniejsze rzeczy: arcyciekawą tematykę (bo co jest ciekawszego od plotek i ploteczek z mojej ulubionej epoki) i fantastyczny styl: lekki, żartobliwy i niewymuszony. Obraz Krakowa, po którym przechadza się Tuwim, a Malczewski rozdaje obrazki na prawo i lewo, odmalowany z dowcipem i dystansem (także do siebie) jest wiarygodny. Składa się na niego także zdolność bystrego oka pisarki, która z radością wyzłośliwia się na drobnomieszczańskie rytuały i zabobonne przekonania dystyngowanych panienek.
Samozwaniec od konwenansu ucieka już od dzieciństwa, kreuje nam się jako istota niepokorna, a jej wczesne lata jako całkiem bajkowe. Artystyczna atmosfera pracowni ojca przenika się z wygłupami z Lilką (czyli naszą sławną Marysią Pawlikowską), której autorka może i zazdrościła wybitnych talentów, ale darzyła miłością oczywistą. Trafne anegdotki przeplatają się z wspomnieniami poważnymi (śmierć ojca), a całość zdobi całe mnóstwo fotografii ze zbiorów prywatnych.
Mnie to bawi i zachwyca. Uśmiałam się setnie z opowieści o ukochanej klaczy Kossaka, która bez pardonu gościła w salonie, z seansów spirytystycznych, podczas których siostry straszyły gości pojawiającym się za oknem manekinem, z publicznych wyznań o pewnym młodym kocie, który nie sprawdził się w samczej roli, po których krakowskie dewotki tygodniami drżały z oburzenia. Wzruszyła mnie historia starzejącego się artysty i pustki w wielkim domu, która nastała po jego odejściu.
Niestety całość jest nierówna, bo zaburzona umieszczeniem w zbiorku kilku felietonów społeczno-obyczajowych. Trochę tak na siłę, żeby nie powielać wcześniejszych wydawnictw. Miała być miła odmiana, wyszło naciąganie, bo poglądy głoszone przez Madzię szczególnie odkrywcze nie są.
Dla czytelnika, który spotkał się z twórczością Samozwaniec po raz pierwszy niniejszy zbiorek jest nie lada rarytasem. Czyta się lekko i przyjemnie, rozbawia, zaciekawia, pozostawia w miłej atmosferze lat minionych. Pozycja na jeden wieczór i kubek herbaty. Autorka ma talent do oddania klimatu międzywojnia, a przytaczane anegdotki zbliżają nas do prywatnego życia wielkich twórców. Zarzuty powielania tematu są prawdopodobnie słuszne, nie przeszkadza to jednak w pierwszym odbiorze i wcale nie umniejsza zabawy czytania.

5/6
1M. Samozwaniec, Z pamiętnika niemłodej już mężatki, Warszawa 2009, s. 8.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz