środa, 26 grudnia 2012

W. B. Cameron, Misja na czterech łapach

Urodził się jako jeden z czwórki rodzeństwa w prowizorycznie wykopanej norze. Szybko zorientował się, że świat to nie tylko jego matka i rozbrykani bracia, ale nieprzewidywalni ludzie, którzy pewnego dnia zapakowali go do wielkiej ciężarówki i zawieźli w miejsce pełne psów. Tam poznał siłę ludzkiej sympatii, reguły rządzące stadem, przeżył masę niezrozumiałych zdarzeń. Mały kundelek Toby, nie miał pojęcia, że gdy jego krótkie życie zakończy się na podłodze kliniki weterynaryjnej, będzie to dopiero początek podróży. Gdy kolejny raz odrodził się jako szczeniak, przeczuwał jednak, że nie stało się tak bez powodu, musi tylko poznać cel misji, która przekracza granice jednego istnienia.

Nowe wcielenie zaprowadziło go w ramiona kilkuletniego Ethana, dla którego szybko stał się całym światem. Dorastając razem, przeżywają najszczęśliwsze lata i gdy nadchodzi czas pożegnania, Bailey jest pewny, że przyjaźń z Ethanem była misją, którą miał wypełnić. Jakie było jego zdziwienie, gdy po kolejnym zapadnięciu w ciepłą ciemność, otwiera oczy jako puchaty owczarek. Wszystko wskazuje na to, że życie szykuje przed nim niejedną niespodziankę.

Świat widziany oczyma psa znacząco różni się od wersji ludzkiej. Cameron stawiając w roli narratora czworonoga, znacząco utrudnił sobie zadanie przekazania spójnej i logicznej wizji. W takich przedstawieniach łatwo o infantylizm – motyw gadających psów ulubiły sobie wszakże amerykańskie produkcje filmów rodzinnych. „Misja na czterech łapach” na szczęście ma z nimi niewiele wspólnego. Wszystko za sprawą całkiem niezłego przygotowania autora, który zadał sobie trud poznania podstaw psiej psychologii. Obserwacja zachowań w stadzie psów, ale przede wszystkim doświadczenie, które zebrał z posiadania własnych zwierząt, pozwoliły mu wykreować wiarygodny obraz świata widzianego z psiej perspektywy, łączący w sobie wszystko: humor sytuacyjny, niezrozumienie zachowań ludzi, odczuwanie emocji, ale też podkreślenie mocy tragedii przez chłodny obiektywizm psiego obserwatora.

Dzięki temu nie da się przejść koło tej powieści obojętnie: śmiałam się i płakałam, trzymałam kciuki za powodzenie psich działań i szczęśliwe zakończenie. Takie emocje plus lekki styl, sprawiają że „Misję...” czyta się błyskawicznie. Nie znaczy to jednak, że szybko o niej zapomnimy.

Jedyną wadą psów jest to, że żyją zbyt krótko. Każdy, komu zdarzyło się żegnać z czworonogiem, zna pustkę, która nie znika nawet po latach. Powieść Camerona to lekarstwo na ten smutek. Udowadnia, że nie tylko ludzka egzystencja ma głębszy sens, a tym samym daje nadzieję, że być może kiedyś my także spotkamy się z psimi przyjaciółmi, którzy musieli odejść. Zwraca uwagę na ważność, pozornie nieznaczących momentów, które w swoim czasie łączą się w całość tłumaczącą nasze życie. 

Polecam nie tylko miłośnikom czworonogów, choć najlepiej czytać z paczką chusteczek i psią głową na kolanach. Ciepła, dająca nadzieję, skłaniająca do refleksji – zostanie w was na dłużej i odmieni spojrzenie na własne zwierzęta.

Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu:
 

7 komentarzy:

  1. Skutecznie mnie zachęciłaś :)

    OdpowiedzUsuń
  2. czytałam i uwielbiam tę historię!!
    polecam!

    OdpowiedzUsuń
  3. nie przepadam za takimi książeczkami, chociaż lubię psy i koty :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Chyba muszę dorwać tę książkę w swoje ręce :)

    OdpowiedzUsuń
  5. cóż za urocza książka, kocham psy i czuję, że byłaby to jedna z moich ulubionych książek. koniecznie muszę ją znaleźć i przeczytać czym prędzej!

    OdpowiedzUsuń