Urodził się jako jeden
z czwórki rodzeństwa w prowizorycznie wykopanej norze. Szybko
zorientował się, że świat to nie tylko jego matka i rozbrykani
bracia, ale nieprzewidywalni ludzie, którzy pewnego dnia zapakowali
go do wielkiej ciężarówki i zawieźli w miejsce pełne psów. Tam
poznał siłę ludzkiej sympatii, reguły rządzące stadem, przeżył
masę niezrozumiałych zdarzeń. Mały kundelek Toby, nie miał
pojęcia, że gdy jego krótkie życie zakończy się na podłodze
kliniki weterynaryjnej, będzie to dopiero początek podróży. Gdy
kolejny raz odrodził się jako szczeniak, przeczuwał jednak, że
nie stało się tak bez powodu, musi tylko poznać cel misji, która
przekracza granice jednego istnienia.
Nowe wcielenie
zaprowadziło go w ramiona kilkuletniego Ethana, dla którego szybko
stał się całym światem. Dorastając razem, przeżywają
najszczęśliwsze lata i gdy nadchodzi czas pożegnania, Bailey jest
pewny, że przyjaźń z Ethanem była misją, którą miał wypełnić.
Jakie było jego zdziwienie, gdy po kolejnym zapadnięciu w ciepłą
ciemność, otwiera oczy jako puchaty owczarek. Wszystko wskazuje na
to, że życie szykuje przed nim niejedną niespodziankę.
Świat widziany oczyma
psa znacząco różni się od wersji ludzkiej. Cameron stawiając w
roli narratora czworonoga, znacząco utrudnił sobie zadanie
przekazania spójnej i logicznej wizji. W takich przedstawieniach
łatwo o infantylizm – motyw gadających psów ulubiły sobie
wszakże amerykańskie produkcje filmów rodzinnych. „Misja na
czterech łapach” na szczęście ma z nimi niewiele wspólnego.
Wszystko za sprawą całkiem niezłego przygotowania autora, który
zadał sobie trud poznania podstaw psiej psychologii. Obserwacja
zachowań w stadzie psów, ale przede wszystkim doświadczenie, które
zebrał z posiadania własnych zwierząt, pozwoliły mu wykreować
wiarygodny obraz świata widzianego z psiej perspektywy, łączący w
sobie wszystko: humor sytuacyjny, niezrozumienie zachowań ludzi, odczuwanie emocji, ale
też podkreślenie mocy tragedii przez chłodny obiektywizm psiego
obserwatora.
Dzięki temu nie da się
przejść koło tej powieści obojętnie: śmiałam się i płakałam,
trzymałam kciuki za powodzenie psich działań i szczęśliwe zakończenie.
Takie emocje plus lekki styl, sprawiają że „Misję...” czyta
się błyskawicznie. Nie znaczy to jednak, że szybko o niej
zapomnimy.
Jedyną wadą psów jest
to, że żyją zbyt krótko. Każdy, komu zdarzyło się żegnać z
czworonogiem, zna pustkę, która nie znika nawet po latach. Powieść
Camerona to lekarstwo na ten smutek. Udowadnia, że nie tylko ludzka
egzystencja ma głębszy sens, a tym samym daje nadzieję, że być
może kiedyś my także spotkamy się z psimi przyjaciółmi, którzy
musieli odejść. Zwraca uwagę na ważność, pozornie nieznaczących
momentów, które w swoim czasie łączą się w całość tłumaczącą
nasze życie.
Polecam nie tylko
miłośnikom czworonogów, choć najlepiej czytać z paczką
chusteczek i psią głową na kolanach. Ciepła, dająca nadzieję,
skłaniająca do refleksji – zostanie w was na dłużej i odmieni
spojrzenie na własne zwierzęta.
Za książkę serdecznie dziękuję wydawnictwu:
Mam i uwielbiam :)
OdpowiedzUsuńSkutecznie mnie zachęciłaś :)
OdpowiedzUsuńczytałam i uwielbiam tę historię!!
OdpowiedzUsuńpolecam!
Lubię tę książkę :)
OdpowiedzUsuńnie przepadam za takimi książeczkami, chociaż lubię psy i koty :)
OdpowiedzUsuńChyba muszę dorwać tę książkę w swoje ręce :)
OdpowiedzUsuńcóż za urocza książka, kocham psy i czuję, że byłaby to jedna z moich ulubionych książek. koniecznie muszę ją znaleźć i przeczytać czym prędzej!
OdpowiedzUsuń