niedziela, 30 grudnia 2012

A. Pilaszewska, Przepis na życie

Szesnasta rocznica ślubu to nie byle co. Anka już od rana krzątała się po kuchni, przygotowując wystawne śniadanie i raz po raz poprawiając kokardkę na małym pudełeczku z super drogim prezentem dla kochanego męża. Ten w końcu budzi się, ale jakiś nie w sosie, wręcza jej płaski pakunek – tak jak co roku komedia romantyczna na dvd, która trafi na półkę do kolekcji nigdy nie oglądanych filmów kurzących się w kącie, a niedługo potem dokłada elektryzującą wiadomość – w jego życiu pojawiła się kobieta, cud natury, do której w te pędy musi się wyprowadzić. Nieszczęścia chodzą parami, dzień przyniesie Ance jeszcze kilka świetnych nowin...

Co ma począć kobieta w średnim wieku, którą właśnie zostawił mąż, straciła posadę w dobrze prosperującej korporacji, a do problemów z nastoletnią córką wkrótce dojdą te związane z wychowaniem niemowlaka (bo jakby tego wszystkiego było mało, wyrodny tatuś przed odejściem zdążył spłodzić potomka)? Po trwającej dłużej lub krócej pseudo depresji trzeba wziąć się za siebie! Znaleźć pracę – nawet jeśli jedyną perspektywą okazuje się zmywak w restauracji, z mrukliwym szefem tyranem i otworzyć się na nowe możliwości. A nuż w okolicy pojawią się mężczyźni, którzy chętnie wyratują ją z opresji, a jeśli nie to przynajmniej zawsze można liczyć na szalone przyjaciółki, córki, matki, a nawet kochanki...

„Przepis na życie” dzięki produkcji TVN-owskiego serialu stał się dobrze rozpoznawalną marką na długo przed pojawieniem się jego wersji książkowej. Pilaszewska – znana zdecydowanie bardziej ze swojej działalności aktorskiej, autorka scenariusza serii zdecydowała się jednak na ukłon w kierunku fanów i obdarowanie ich literackim opracowaniem losów bohaterów, których perypetie z zapartym tchem śledziło dziesiątki tysięcy widzów. 

Wszyscy znamy smutną prawdę: jeśli widzieliśmy wersję telewizyjną, nie da się jej nie porównywać do książki. Choć zazwyczaj literatura bije na łeb kino, zdarzają się wyjątki od reguły. „Przepis na życie” jest tego najlepszym przykładem. Dialogi żywcem wyjęte z serialu, sceny z całą dokładnością tam widziane i zero zaskoczenia. To wszystko już było, niestety w znacznie lepszej formie, bo zagrane naprawdę dobrze przez charakterystycznych aktorów, których twarze nakładają się teraz na powieściowych bohaterów, mimo naszych najlepszych chęci stworzenia własnej wersji czytanej historii. Ta opisana z wielu perspektyw, co chwilę zmieniającym się stylem i językiem przyrodzonym każdemu z bohaterów, wydarzenia zmieniające się jak w kalejdoskopie, nowe dekoracje, dobrze znane przestrzenie, a nad tym wszystkim dominująca konwencja telewizyjna – dużo obrazów, dużo dialogów, mało literatury.

Całość ubarwia całkiem sporo przepisów kulinarnych powplatanych estetycznie w tekst i nawiązujących do akcji. Ciężko jednak pozbyć się wrażenia, że całość to kolejny chwyt marketingowy, polegający na promowaniu dobrze sprzedającego się produktu, który z literaturą niewiele ma wspólnego. Nie można oczywiście nie docenić oryginalnego pomysłu Pilaszewskiej, ten ożył jednak głównie za sprawą świetnych kreacji aktorskich i wątpliwe jest, czy obronił by się jako dzieło literackie. 

„Przepis na życie” to świetna propozycja dla wiernych fanów serialu, albo osób, które jeszcze nie miały przyjemności się z nim zapoznać. To opowieść z gatunku tych ciepłych i trochę wyidealizowanych, ale pozytywnie nastawiających do życia i pokazujących jak to można sobie świetnie poradzić, choćby świat walił nam się na głowę. Może i nie arcydzieło, ale całkiem przyjemna doza rozrywki.



Za książkę dziękuję:
 oraz portalowi:


7 komentarzy:

  1. książka nie w moim typie, ale kilka odcinków serialu pooglądałam, jako marny widz nie wytrwałam długo :(

    OdpowiedzUsuń
  2. Lubię ten serial i chętnie przeczytałabym książkę, może nie gryzłyby mnie bardzo serialowe dialogi ;)

    Przy okazji - szczęśliwego Nowego Roku! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Serialu nie znam, choć jakieś jego urywki widziałam w telewizji. Książkę natomiast chętnie poznam. Mam nadzieję, ze zaskoczy mnie czymś pozytywnym.

    OdpowiedzUsuń
  4. Książka raczej nie dla mnie. Jak jeszcze emitowano "Przepis na życie", bardzo chętnie go oglądałam i w sumie nie będę wchodzić do tej samej rzeki, skoro powieść i serial się pokrywają. Fakt faktem w telewizji bardzo podobały mi się osobowości, jakie stworzyła Pilaszewska, jednak czuję, że książka ta doprowadziłaby mnie do irytacji . ;)
    Pozdrawiam! :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Są takie książki, których prawdopodobieństwo przeczytania przeze mnie wynosi całe 0%, i to jedna z takich książek xD

    OdpowiedzUsuń
  6. O serialu nie dało się nie słyszeć, ale nie widziałam ani jednego odcinka. I właśnie z tego względu chętnie przeczytałabym tę powieść. Dla mnie ta historia będzie czymś nowym. Gdybym oglądała serial, na pewno dałabym sobie spokój z tą książką.

    OdpowiedzUsuń
  7. Serial oglądałam i niemalże pokochałam, choć nie mam w zwyczaju oglądać seriali, a tym bardziej polskich, więc Przepis na życie musi mieć w sobie coś wyjątkowego. Dlatego chętnie przeczytałabym tę książkę. Kiedy tylko wpadnie w moje łapki, to z pewnością przeczytam jednym tchem.

    OdpowiedzUsuń