Szesnasta rocznica ślubu
to nie byle co. Anka już od rana krzątała się po kuchni,
przygotowując wystawne śniadanie i raz po raz poprawiając kokardkę
na małym pudełeczku z super drogim prezentem dla kochanego męża.
Ten w końcu budzi się, ale jakiś nie w sosie, wręcza jej płaski
pakunek – tak jak co roku komedia romantyczna na dvd, która trafi
na półkę do kolekcji nigdy nie oglądanych filmów kurzących się
w kącie, a niedługo potem dokłada elektryzującą wiadomość –
w jego życiu pojawiła się kobieta, cud natury, do której w te
pędy musi się wyprowadzić. Nieszczęścia chodzą parami, dzień
przyniesie Ance jeszcze kilka świetnych nowin...
Co ma począć kobieta w
średnim wieku, którą właśnie zostawił mąż, straciła posadę
w dobrze prosperującej korporacji, a do problemów z nastoletnią
córką wkrótce dojdą te związane z wychowaniem niemowlaka (bo
jakby tego wszystkiego było mało, wyrodny tatuś przed odejściem
zdążył spłodzić potomka)? Po trwającej dłużej lub krócej
pseudo depresji trzeba wziąć się za siebie! Znaleźć pracę –
nawet jeśli jedyną perspektywą okazuje się zmywak w restauracji,
z mrukliwym szefem tyranem i otworzyć się na nowe możliwości. A
nuż w okolicy pojawią się mężczyźni, którzy chętnie wyratują
ją z opresji, a jeśli nie to przynajmniej zawsze można liczyć na
szalone przyjaciółki, córki, matki, a nawet kochanki...
„Przepis na życie”
dzięki produkcji TVN-owskiego serialu stał się dobrze
rozpoznawalną marką na długo przed pojawieniem się jego wersji
książkowej. Pilaszewska – znana zdecydowanie bardziej ze swojej
działalności aktorskiej, autorka scenariusza serii zdecydowała się
jednak na ukłon w kierunku fanów i obdarowanie ich literackim
opracowaniem losów bohaterów, których perypetie z zapartym tchem
śledziło dziesiątki tysięcy widzów.
Wszyscy znamy smutną
prawdę: jeśli widzieliśmy wersję telewizyjną, nie da się jej
nie porównywać do książki. Choć zazwyczaj literatura bije na łeb
kino, zdarzają się wyjątki od reguły. „Przepis na życie” jest
tego najlepszym przykładem. Dialogi żywcem wyjęte z serialu, sceny
z całą dokładnością tam widziane i zero zaskoczenia. To wszystko
już było, niestety w znacznie lepszej formie, bo zagrane naprawdę
dobrze przez charakterystycznych aktorów, których twarze nakładają
się teraz na powieściowych bohaterów, mimo naszych najlepszych
chęci stworzenia własnej wersji czytanej historii. Ta opisana z
wielu perspektyw, co chwilę zmieniającym się stylem i językiem
przyrodzonym każdemu z bohaterów, wydarzenia zmieniające się jak
w kalejdoskopie, nowe dekoracje, dobrze znane przestrzenie, a nad tym
wszystkim dominująca konwencja telewizyjna – dużo obrazów, dużo
dialogów, mało literatury.
Całość ubarwia
całkiem sporo przepisów kulinarnych powplatanych estetycznie w
tekst i nawiązujących do akcji. Ciężko jednak pozbyć się wrażenia, że całość to kolejny chwyt marketingowy, polegający na
promowaniu dobrze sprzedającego się produktu, który z literaturą
niewiele ma wspólnego. Nie można oczywiście nie docenić
oryginalnego pomysłu Pilaszewskiej, ten ożył jednak głównie za sprawą
świetnych kreacji aktorskich i wątpliwe jest, czy obronił by się
jako dzieło literackie.
„Przepis na życie”
to świetna propozycja dla wiernych fanów serialu, albo osób, które
jeszcze nie miały przyjemności się z nim zapoznać. To opowieść
z gatunku tych ciepłych i trochę wyidealizowanych, ale pozytywnie
nastawiających do życia i pokazujących jak to można sobie
świetnie poradzić, choćby świat walił nam się na głowę. Może
i nie arcydzieło, ale całkiem przyjemna doza rozrywki.
Za książkę dziękuję:
oraz portalowi:
książka nie w moim typie, ale kilka odcinków serialu pooglądałam, jako marny widz nie wytrwałam długo :(
OdpowiedzUsuńLubię ten serial i chętnie przeczytałabym książkę, może nie gryzłyby mnie bardzo serialowe dialogi ;)
OdpowiedzUsuńPrzy okazji - szczęśliwego Nowego Roku! :)
Serialu nie znam, choć jakieś jego urywki widziałam w telewizji. Książkę natomiast chętnie poznam. Mam nadzieję, ze zaskoczy mnie czymś pozytywnym.
OdpowiedzUsuńKsiążka raczej nie dla mnie. Jak jeszcze emitowano "Przepis na życie", bardzo chętnie go oglądałam i w sumie nie będę wchodzić do tej samej rzeki, skoro powieść i serial się pokrywają. Fakt faktem w telewizji bardzo podobały mi się osobowości, jakie stworzyła Pilaszewska, jednak czuję, że książka ta doprowadziłaby mnie do irytacji . ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam! :)
Są takie książki, których prawdopodobieństwo przeczytania przeze mnie wynosi całe 0%, i to jedna z takich książek xD
OdpowiedzUsuńO serialu nie dało się nie słyszeć, ale nie widziałam ani jednego odcinka. I właśnie z tego względu chętnie przeczytałabym tę powieść. Dla mnie ta historia będzie czymś nowym. Gdybym oglądała serial, na pewno dałabym sobie spokój z tą książką.
OdpowiedzUsuńSerial oglądałam i niemalże pokochałam, choć nie mam w zwyczaju oglądać seriali, a tym bardziej polskich, więc Przepis na życie musi mieć w sobie coś wyjątkowego. Dlatego chętnie przeczytałabym tę książkę. Kiedy tylko wpadnie w moje łapki, to z pewnością przeczytam jednym tchem.
OdpowiedzUsuń