Zaczyna się banalnie.
Pewnego dnia Łucja uświadamia sobie, że nie wytrzyma ani chwili
dłużej w związku z tym nudnym snobem, który jeszcze nie tak dawno
imponował jej odpowiedzialnością i dobrym smakiem. Teraz, nie dość,
że chce się z nią żenić, to jeszcze skrytykował jej wyjątkowo
dizajnerskie fioletowe buty, z których zdobycia była tak dumna. W
obliczu takiej sytuacji nie wypada zrobić nic innego, jak odejść z
klasą. A że traf chciał, że właśnie przypadł jej w spadku po
nieznanym wuju stary, drewniany dom na obrzeżach miasta, nie
pozostaje nic innego jak zabrać, co się nawinie pod rękę i w te
pędy wyprowadzić się do drewniaka, rozpoczynając tym samym nowy
rozdział życia. Na szczęście od tej chwili nic już nie będzie
typowe...
Mimo że brak luksusów
Łućce nie przeszkadza, miło by było mieć na własność
łazienkę. Tę jednak okupuje dziki lokator, przygarnięty przed
nieodżałowanego wuja, który nie może rozstać się z ojczyzną,
odwiedzaną na czas ostatnich dni życia matki i wrócić do Argentyny. Dla
równego rachunku Łućka otrzymuje jednak zupełnie wyjątkowych
sąsiadów: Marlenkę – emerytowaną karlicę prostytutkę,
handlarza antyków o wybujałym libido i głowie uginającej się pod
ciężarem dreadów – Władka, Basię, która na Wigilię zaprasza
wszystkich trzech ojców swojego potomstwa, a w końcu i dwóch
adoratorów: zabójczo przystojnego aktora Walerego i tajemniczego
klowna o zielonych włosach. Jeśli dodać do tego jej przyjaciela:
super wrażliwego dresa Balero, a w końcu ją samą (rysowniczka
komiksów, fanka rosyjskiego kina drogi i dziwacznego
obuwia) to wychodzi mieszanka wybuchowa.
Ta w istocie
rekompensuje fabułę, która nie należy do wartkich i trzymających
w napięciu. Jak autorka udowodniła jednak w „Wytwórni wód
gazowanych” nie jest to konieczne, by stworzyć powieść, od
której nie można się oderwać. Combrzyńska-Nogala ponownie robi
to co potrafi najlepiej – snuje opowieści. Te wyrastają z siebie
szkatułkowo: sięgają w daleką przeszłość, plątają ludzkie
losy i wpływają na teraźniejszość. Wciągają mimo
nieprawdopodobieństwa i totalnego przerysowania bohaterów, pewnej
oczywistości w rozwoju akcji i niedosytu z powodu zakończenia.
Autorka ma talent do
bajdurzenia o zwyczajności, wyciągania z niej zapomnianych tajemnic i
odświeżania oglądu rzeczywistości. „Drewniak” to porcja magii
w szarych dekoracjach zimowej biedy prowincji, przykład jak przy
użyciu wyświechtanych tendencji zrobić coś oryginalnego.
Balansujący na granicy banału, ni to romans, ni kryminał, ni
powieść o duchach to jednak przede wszystkim kolejne autentyczne
stadium ludzkich życiorysów, w których codzienność pretenduje do
miana niezwykłości. Opowiedziany z humorem i dystansem, plastycznym
językiem i barwnymi obrazami działa prawie tak dobrze jak tabliczka
czekolady w pochmurny dzień.
Za książkę dziękuję
wydawnictwu:
Czytam właśnie powyższą pozycję i mam dość mieszane uczucia. Z jednej strony książka przypomina mi trochę powieść Sylwii Chutnik "Kieszonkowy atlas kobiet", która bardzo mi się podobała; z drugiej zaś - irytuje mnie nieco ten dziwaczny klimat "Drewniaka", ta nietypowa oryginalność każdej postaci. Mimo wszystko jest to lektura warta uwagi i na pewno ją dokończę!
OdpowiedzUsuńŚwietna książka, dla mnie magiczna, za sprawą Łodzi, miasta moich narodzin, w którym studiowałam i spotkałam miłość mojego życia. Wspaniałe wspomnienia, cieszy mnie Twoja recenzja.
OdpowiedzUsuńZ reguły lubię powieści w których dominuje wartka, dynamiczna akcja, ale powyższa książka ma sobie jakąś magię przyciągania i zaciekawiła mnie jej oryginalność, dlatego popytam o ten tytuł w pobliskiej bibliotece i jak będą mieli, to przeczytam.
OdpowiedzUsuń