„Kiedy pędził przez
las, wciąż słyszał w głowie jej głos. Niby senne wezwanie
zostawiło w jego mózgu znacznik, wskazujący właściwą drogę. (…) Pędził
więc na spotkanie, a wewnętrzny radar mówił, że jest coraz
bliżej. (…) Kajetan, geograf, tropiciel szlaków, czuł, że świat
wokół niego płynie, że wymiary pęcznieją i zapadają się, że
lokalne horyzonty zdarzeń odcinają przestrzeń, a spięcie magii
elfów i balrogów tworzy nową geografię pogranicza. Ziemia przy
tym nie dygotała, drzewa się nie waliły, nie pękały kamienie.
Wszystko działo się płynnie, bez punktów nieciągłości, w
milczeniu”1.
Świat kończył się
już po tysiąckroć i za każdym razem wychodziliśmy z tego obronną
ręką. Tym razem zagrożenie nie przyszło z kosmosu, nie uderzył w
nas meteoryt, nie zniszczyły trzęsienia ziemi, ani plaga szarańczy.
Któregoś razu nasza swojska rzeczywistość odkształciła się i
tak już została. Normalność zadeptały balrogi, żywiąc się
energią i czystym cierpieniem. Na ratunek przyszły elfy, magia i
technologia. Chaos przenikających się wymiarów zmiótł z
powierzchni współczesność, zostawiając ludzkość w
quasi-średniowieczu, poczuciu wiecznej niepewność i towarzystwie
zmutowanych stworów, rodzących się na zniszczonych przez magię
terenach. Ale przecież to też damy radę przeżyć...
Polska ostała się, na
tronie zasiadł elfi król, wojska patrolują chybotliwe granice
rzeczywistości. Do misji niemożliwych posyła się jak zwykle
bohatera na miarę czasów – Kajetana Kłobudzkiego, geografa
królewskiego, ten przekroczy wymiary z Kluczem Przejścia na szyi,
stoczy walkę z nieujarzmionym niebezpieczeństwem, posiłkując się
raz to zapomnianą magią, raz bojową bronią.
I to właściwie tyle
jeśli chodzi o spójność fabuły, bo „Czerwona mgła” to 4
opowiadania (z tego zaledwie 1 nigdy wcześniej nie publikowane) z
post-apokaliptycznego uniwersum, które Kołodziejczak zgrabnie
skomponował, łącząc w nim wszystko, co teoretycznie połączone
być nie mogło. Tolkienowskie balrogi, elfy walczące ramię w ramię
z ludźmi, rzeczywistość przekształcająca się w niekontrolowany
sposób, dużo gadżeciarskiej technologii i pradawne zaklęcia,
Kłobudzki niby heros, kilka kobiet do uratowania, potworów do
zabicia, a w tle Polska (od miejsca akcji po kawalerię husarską
sic!).
Uniwersum broni się
samo, czego nie można powiedzieć o fabule. Bo choć czyta się to
wszystko z wielką przyjemnością za sprawą świetnego warsztatu
autora i wielu oryginalnych konceptów (tu szczególnie postać Anny
Naa'Maar z „Pięknej i grafa”, albo końcówka tytułowej
„Czerwonej mgły”), to w żądnym wrażeń czytelniku pozostaje
niedosyt, szczególnie gdy uświadamia sobie, że akcja opowiadań
tak czy inaczej skupia się w bieganiu po lesie i sieczeniu potworów.
Chciałoby się przeczytać coś większego i wielowątkowego, bo
potencjał świata Czarnego Horyzontu nie został w pełni
wykorzystany.
Fani, zaznajomieni z
dotychczasową twórczością Kołodziejczaka mogą czuć się
zawiedzeni, na mnie jednak pierwsze spotkanie z geografem Kłobudzkim
zrobiło spore wrażenie. Świetny styl i dobrze pomyślane uniwersum
złożyło się na naprawdę niezły kawałek fantastyki. Być może
nie na miarę Dominium Solarnego, ale mimo wszystko broniący się
oryginalnością i pozostawiający ochotę na więcej.
1T.
Kołodziejczak, Czerwona mgła, Lublin 2012, s. 54-55.
Za książkę dziękuję serdecznie wydawnictwu:
Z pewnością przeczytam, tylko wpierw trzeba ją zdobyć. :)
OdpowiedzUsuńChętnie przeczytam:)
OdpowiedzUsuńno ciekawa jestem :)może kiedyś...;)
OdpowiedzUsuń