„Kobiety bez względu
na wiek marzą, żeby mieć zrobione przez nią zdjęcie, bo jakaś
fascynująca siła piękności promieniuje z tych portretów.
Nasierowska nie fotografuje niecierpliwych gestów, odruchów
niechęci, grymasów, fochów, przymusowych uśmiechów. Doskonale
wie i czuje, że kobieta otoczona jest nieuchwytną aurą
tajemniczości, kojarzy się z przygodą, trochę awanturą, czymś
niecodziennym. Nie obchodzi nas, czego nie potrafi, jakie ma
problemy, czy starcza jej do pierwszego, jakie dręczą ją sny czy
choroby, <<ma prawo wydawać się czarodziejska i nadnaturalna,
powinna zadziwiać i urzekać, jest bóstwem, musi być pozłacana,
jeśli chce być wielbiona>>”1.
Fotografia
była jej pisana jeszcze przed urodzeniem. Wychowana w domu, gdzie
pasja zawsze grała pierwsze skrzypce, biorąc przykład z ojca,
szybko postanowiła przełożyć talent i ciężką pracę na zawód,
który zapewni jej utrzymanie mimo ciężkich czasów. Choć wróżyli
jej wielką przyszłość, nikt nie przypuszczał, że Nasierowska
odczaruje szary komunizm. Każdy portret na okładkach czasopism jej
autorstwa będzie obietnicą wyprawy w świat czystego piękna i
przyjemności.
Ze
strzępek rozmów, masy wspomnień, zdjęć i dokumentów Turowska
tworzy biografię Zofii Nasierowskiej jako artystki, ale chyba
bardziej jako człowieka. Zabierając czytelnika w podróż od dnia
narodzin, z całym kolorytem odtwarza historię jej życia, które
nierozerwalnie łączy się ze sztuką.
Tym
sposobem możemy towarzyszyć kilkuletniej Zosi, która w studiu
fotograficznym ojca, z pełną powagą wykonuje (świetne!) zdjęcia
niedowierzającym klientkom. Wejść na moment w świat łódzkiej
filmówki, w najlepszym jej okresie, gdy po korytarzach krążyli
Polański, Morgenstern, Mierzejewski. W końcu podziwiać plejadę
gwiazd, która będzie zabijać się o sesję u Nasierowskiej. Bo ten
kto nie miał od niej zdjęć, w istocie nie istniał w show
biznesie.
„Zdjęcia
Nasierowskiej działają terapeutycznie. Dodają kobietom stłamszonym
trudami, szarymi dniami chęci, inspirują, aby trochę się zbliżyć
do plejady pięknych twarzy. Kalina Jędrusik opowiadała, jak jedna
z jej znajomych, będąc w nie najlepszej formie psychicznej,
któregoś dnia zdecydowała: <<Nie, nie mogę tak dalej żyć,
muszę się z tego stanu wydobyć. Przede wszystkim pójdę do
Nasierowskiej i zrobię sobie nową serię zdjęć>>”2.
Na historie zamknięte w
słowach, nakładają się te skryte w obrazach. Każda fotografia
uruchamia lawinę wspomnień i anegdot. To jest właśnie istotą
„Fotobiografii”, z którą możemy obcować dwutorowo, traktować
także jako komentarz do twórczości artystki. Takie odczytanie
niewątpliwie podnosi wartość dzieła Turowskiej, bo choć czyta
się to wszystko z przyjemnością, nie można pozbyć się wrażenia,
że pomiędzy to życiopisanie wkrada się idealizm.
„Fotobiografia” jest
jedną z najpiękniej wydanych książek, które trzymałam w rękach.
Choć czysty biografizm wygrywa w niej z prywatną wizją artystki
tworzoną w setkach wypowiedzi bliższych i dalszych znajomych, a
całość nie jest zapewne dokumentem epoki, stanowi ciekawą
propozycję zebrania dorobku Nasierowskiej i umieszczenia go w
kontekście oczekiwań ówczesnej publiczności. Jej sztuka broni się
sama. W twarzach portretowanych kobiet pozostaje ta sama magia, która
fascynowała przed laty.
Za książkę serdecznie
dziękuję:
1 Z.
Turowska, Nasierowska. Fotobiografia, Piaseczno 2009, s.
162-163.
Z chęcią bym przeczytała :)
OdpowiedzUsuńJa też, bardzo ciekawa! ^^
OdpowiedzUsuńNie odnajduję się w tym. Tak mi się wydaje D:
OdpowiedzUsuńSama nie wiem, nie moja broszka ;)
OdpowiedzUsuń