Każdy, kto kiedykolwiek
znalazł chwilę czasu, by pooglądać programy nadawane na National
Geographic Channel, nie mógł nie natknąć się na „Zaklinacza
psów”, w którym latynoski psi guru obiegu popularnego, z
wyjątkowo białym uśmiechem w magiczny sposób znajduje lekarstwo
na wszelkie psie przypadłości wychowawcze. Cesar Millan –
specjalista od psich problemów, ni to behawiorysta, ni to treser za
sprawą skutecznych i ekspresowych technik na oczach widzów zmieniał
rozszalałe bestie w pokorne pluszaki. Nic dziwnego, że zyskał
popularność. Jednak nikt, kto zna przynajmniej podstawy psiej
psychologii, nie traktuje jego praktyk poważnie. Oglądając
„Zaklinacza psów”, mimowolnie spinam się w sobie, na rzucane
przez Millana hasła 'dominacji' i 'przywództwa w stadzie” (które
nijak mają się do psów, co przyznał nawet jej twórca, Fisher!)
cierpnie mi skóra, na widok stosowanych przez niego metod siłowych
i ignorowania psich sygnałów uspokajających, mam ochotę
zastosować te metody na nim samym. Nie jestem fanką Cesara Millana,
ale mimo tego, a może właśnie z tego powodu, nie mogłam odmówić
sobie zapoznania się z jego publikacjami, wszystko żeby poznać
język 'wroga'.
Zadziwiające jest to,
jak wychodząc od tak poprawnych przesłanek psiej psychologii, z
którymi nie mogę się nie zgodzić, Millan tworzy tak sprzeczną im
teorię, którą wykorzystuje w praktyce. Punkt wyjścia jest
bezapelacyjnie prawidłowy: psy są naszymi lustrami, a większość
ich problemów to przełożenie naszych negatywnych emocji i
niekonsekwentnych zachowań. Mówiąc prosto: nie wyznaczamy żadnych
zasad naszym słodkim szczeniaczkom, pozwalamy im na wszystko, bo są
takie rozkoszne, a któregoś dnia, ni z tego ni z owego, wyrastają
na 40 kilogramowe potwory, które przewracają nas przy powitaniu,
kradną jedzenie ze stołu, a ze spaceru urządzają bieg przełajowy
za ciągnikiem (pamiętacie Marleya? O nim też znajdziecie tu co
nieco). Wtedy zauważamy, że mamy problem i potrzebujemy magii osób
pokroju Cesara.
Ten na początek
uświadomi nam, że to my jesteśmy winni, a nie psy – racja.
Opowie o pojęciu energii, która ma kluczowe znaczenie w kontaktach
ze zwierzętami, a dopiero później o akcesoriach, które mogą
pomagać w wychowywaniu psów. Spróbuje przedstawić świat z psiej
perspektywy (z czym nie do końca się zgadzam), rozwinie zależności
rasy i sposobu pracy z psem. W końcu opisze podstawowe problemy
wychowawcze, które najczęściej spotykał w pracy i sposoby na
pozbycie się ich (z czym się prawie wcale nie zgadzam). Całość
ubarwiają autentyczne historie psów, z którymi pracował, a
których przypadki mogliśmy oglądać w programie telewizyjnym.
Po lekturze „Jak zostać
przywódcą stada” mam skrajnie mieszane odczucia. Bo oczywiście,
wszystko opisane jest łatwo i miło, z przyjemnością czyta się o
tych wszystkich 'cudownie uzdrowionych' psich potworach, ale jak to
ma się do rzeczywistości? Ponad pseudo dominację stawiam w
kontaktach ze zwierzętami na pełne zaufanie i szkoleniowe metody
pozytywne i mimo ładnych słów Millana, nie potrafię podzielać
jego dążeń do zyskania szacunku zwierzęcia ponad wszystko inne. Z
drugiej strony, autor zwraca uwagę na kilka istotnych kwestii, które
świadomie chcemy pomijać, ubierając yorki w różowe sukieneczki i
karmiąc je ze złotych miseczek – uczłowieczamy psy, nie
zwracając uwagi na ich naturalne potrzeby i predyspozycje.
Polecam, choć nie do
końca zgadzam się z przedstawionymi informacjami. Warto zapoznać
się z innym punktem widzenia, choćby po to, by utwierdzić się we
własnym – Millana warto czytać, ale tylko świadomie. „Jak
zostać przywódcą stada” to nie podręcznik jak zmienić się w
psiego guru i choć traktuje czasem o oczywistościach, w ogólnym
rozrachunku jest wyraźnym głosem dotyczącym psiego wychowania,
którego zainteresowani tematem nie mogą nie znać.
Za książkę serdecznie
dziękuję wydawnictwu:
Ciekawy poradnik. Ja również niedawno skończyłam czytać niemal identyczną tematykę, z której uzyskałam wiele ciekawych informacji na temat psów.
OdpowiedzUsuńA jaką? Bo ja jestem mocno zainteresowana tematem;)
UsuńRównież się z Tobą zgadzam. Moim zdaniem psy najwięcej nauczą się na szkoleniach czy podobnych tresurach. Całkowicie nie rozumiem ludzi, którzy ubierają swoje "małe pociechy" i czasami dbają o nie lepiej niż o swoich pobratymców. Moim zdaniem niektórzy ludzie powinni przejrzeć na oczy. Pies to zwierzę, a nie człowiek. Pies chodzi na smyczy, sam!, a nie nosi się go w jakiejś torebce. Kropka. :)
OdpowiedzUsuń