„Śmierć w języku
polskim jest kobietą. W większości pozostałych języków bywa
mężczyzną. (…) Ponury żniwiarz, genialny szachista, bezwzględny
higienista, ale też Faust, Dracula i Moby Dick – wszystko to nie
są kobiece role. (…) Kobieta raczej życie daruje, niż odbiera.
Kobietami są Gruzja, Turcja, Ukraina, Mołdawia, Bułgaria i
Rumunia... tak jak większość ojczyzn, a może lepiej lepiej
macierzy, dbających o swoich mieszkańców. (…) I choć Argentyna,
Uganda, Kenia, ale i Japonia, nie są wcale przyjaźniejsze od
Niemiec, Chin i Meksyku, to jednak ja wybieram te pierwsze, stawiając
je ponad nieżeńskimi Węgrami czy Niemcami”1.
Wybierając cel podróży
zazwyczaj kierujemy się turystyczną popularnością miejsc,
słynących z klasycznych zabytków, pięknych widoków i gościnnych
gospodarzy. I nic w tym dziwnego, bo mało kto może pozwolić sobie
na wyprawy w rejony nie do końca znane i bezpieczne, stąd podróż
na stałe zrosła się w naszej świadomości z odpoczynkiem. Znam
jednak człowieka, który pewnego dnia spakował plecak i nie mówiąc
nikomu, wyruszył samotnie, autostopem w kierunku dawnego Czarnomorza.
Gdy wrócił po pół roku, mało kto wierzył w te opowieści z
pogranicza snu, ale wszyscy czuli zamkniętą w nim nostalgię za
osobnym światem pogranicza. Michał Kruszona przebył podobną drogę
i choć pisząc o niej, zaledwie muskał atmosferę mijanych miejsc,
raz słyszane opowieści odżyły we mnie na nowo.
Wychodząc od śmierci,
Kruszona deklaruje zabawny paradoks, który popycha go do kolejnej
wyprawy – Paracel (przyjaciel) na ponoć dziecko w Gruzji - spadek
po poprzedniej wizycie, trzeba pojechać, sprawdzić, powód dobry
jak każdy inny, by ponownie ruszyć w drogę, podczas której
niezmienne życie będzie przeplatać się ze śmiercią, sen z jawą,
rzeczywistość z marzeniami. Trasa oplata Czarnomorze: Turcję,
Rumunię, Gruzję, Ukrainę i Mołdawię, opis nie ma jednak nic
wspólnego z przewodnikiem turystycznym.
Kruszona pisze o
miejscach z perspektywy raz to obserwatora raz uczestnika zdarzeń.
Życie, w którym jednak uczestniczy nie należy do tych wielkich i
szumnych, ponad to zawsze będzie kładło się złapanie atmosfery,
lokalnego kolorytu, przesiąknięcie codziennością mieszkańców w
miejscach spoza powszechnego czasu i przestrzeni. Nie po raz pierwszy
spotykam się bowiem z opinią, że odwiedzane przed Kruszona tereny
zawieszone są pomiędzy światami, stąd ich mitologizujący
charakter zatrzyma czas w wiecznym teraz, zmiesza historię, legendy
i współczesność, połączy żywych i zmarłych w spójne i
komplementarne zjawisko, niepojęte nam zanurzonym w cywilizacji i
technice.
Podróż będzie wobec
tego wiodła torem przydrożnych herbaciarni, sklepów i prywatnych
mieszkań. Od opisu krajobrazu Kruszona szybko przejdzie do historii
w gawędziarskim tonie, w którym słowo generuje setki skojarzeń, a
dygresje rozrastają się w szkatułkowe opowieści, próbujące
zamknąć w sobie magię miejsc.
Całości dopełnią
naprawdę dobre fotografie, wyłuskujące z krajobrazu nietypowe
widoki. Słowo i obraz Kruszona zmieniają perspektywę patrzenia na
sens podróży.
Stasiuk w 'Jadąc do
Babadag” pisał, że życie składa się z okruchów
teraźniejszości, które zapadają w pamięć i budują nasz świat.
Kruszona idąc jego tropem, zabiera czytelnika w podróż opisaną
obrazami codzienności, dyktującymi rzeczywistość z pogranicza
jawy i snu, mitologii i faktu, by kolejny raz przekonać się o
wartości powszedniości zawartej w ruchu, ludziach i miejscach.
Za książkę dziękuję
wydawnictwu:
oraz portalowi:
1Kruszona,
Czarnomorze. Wzdłuż wybrzeża, w poprzek gór, Poznań 2012, s. 7.
Ciekawe; inna książka autora, "Rumunia. Podróże w poszukiwaniu diabła" okazała się dla mnie całkowicie niestrawna i dziwaczna. Widocznie był to jednorazowy "wypadek przy pracy", skoro ta zapowiada się zupełnie przyzwoicie i ciekawie:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Od czasu do czasu czytam książki podróżnicze, więc może sięgnę też po tę! :)
OdpowiedzUsuńCiekawa i inspirująca, warto poszerzać horyzonty.
OdpowiedzUsuń