sobota, 19 stycznia 2013

K. Wilson, Rodzina na pokaz

Nastolatki stojące na scenie z niecierpliwością wpatrują się w wymuskaną organizatorkę konkursu. Kobieta otwiera kopertę i powoli odczytuje wynik. Po chwili przy wtórze oklasków korona spada na głowę blondwłosej piękności. Dziewczyna uśmiecha się niepewnie, a potem nagle schyla głowę i staje swobodnie: peruka opada a sylwetka zaczyna zdradzać męskie rysy. Publiczność wpada w histerię. Buster Fang z uśmiechem patrzy na rodziców. Właśnie został Małą Miss Karmazynowej Koniczynki, a jego rodzina zaliczyła kolejny udany performance.


Sztuka, jeśli tylko się ją pokocha, warta jest każdego poświęcenia i bólu. Jeśli trzeba skrzywdzić kogoś w jej imię, nie należy się wahać. Jeśli tylko efekt okaże się wystarczająco piękny, dziwny i zapadający w pamięć, poświęcenie się nie liczy. Sztuka jest tego warta”1.

Rodzina Fangów żyje, by tworzyć sztukę i przekraczać ją w każdym kolejnym dziele. Gardząc tradycyjnym medium plastyki i muzyki idzie znaczenie dalej: kreuje performance nieograniczone przestrzenią kulturalną i zapowiedziami aktu artystycznego. Wychodząc z założenia, że nie działanie jest ważne, ale wywołany nim efekt, tworzy szokujące mniej lub bardziej zdarzenie, które po chwili zaczyna żyć własnym życiem. To niespodziewane zakończenie jest sztuką w stanie czystym. Teoria całkiem udana, o ile nie zaczyna wkradać się w każdy aspekt codziennego życia.

Pojawienie się dzieci w idealnym związku Camille i Caleba Fangów, zgodnie z zapowiedzią ich mistrza, będzie dla nich końcem kariery artystycznej. I byłoby tak zapewne, gdyby nie pomysł, by wykorzystać je jako kolejny element widowiska. Od chwili przyjścia na świat Annie – dziecko A i Buster – dziecko B, będą doskonałym rekwizytem w teatrze życia swoich szalonych rodziców. Po latach istnienia jak marionetki w rękach wszechmocnych artystów, wyrosną na nieradzące sobie z rzeczywistością jednostki, Annie – aktorkę pogubioną w skandalach i alkoholu, Buster – autora depresyjnych książek pogrążonego w wiecznej apatii. Po kolejnym niepowodzeniu powrócą jednak do rodzinnego domu. Tam, niby nic się nie zmieniło, rodzice będą próbować wykorzystać ich obecność do stworzenia genialnego widowiska i choć dzieci A i B, stanowczo się temu sprzeciwią, same nie zauważą, kiedy zaczną brać udział w grze o szokujących i bezwzględnych regułach.

Wilson porwał się na chyba już całkiem ograny motyw: granic i praw sztuki, który w „Rodzinie na pokaz” broni się tylko dzięki przyjęciu różnorodnej perspektywy jego przedstawienia. Mamy tu bowiem pogrążonych w szaleńczej pasji twórczej artystów, którzy nie licząc się z konsekwencjami, trwają w oderwaniu od rzeczywistości tylko po to, by kreować coraz to nowe performance, a obok nich dzieci, uprzedmiotowione, a przez to nieprzystosowane do samodzielnego życia i kontaktów społecznych, niepewne własnej tożsamości i sensu wysiłków twórczych. Dysfunkcja rodziny widziana z daleka nie oburza jednak wystarczająco, a od jej wątku o wiele ciekawiej prezentuje się ten o teorii sztuki czystej, której prymat usprawiedliwia brak moralności, a fakt pojawiania się jej w każdej możliwej chwili i przestrzeni, sprawia że granice artyzmu zostają raz na zawsze zerwane – ten wyznacza tylko zdolność obserwacji wnikliwego oka artysty.

O tym, że życie jest odtwarzanym na nowo spektaklem wiemy wszyscy nie od dziś. Powieść Wilsona mimo pewnej oryginalności nie szokuje (znacznie bardziej robi to chociażby Somoza w „Klarze i półmroku” a chwilami nawet i Schmitt w „Kiedy byłem dziełem sztuki”), bo choć ukazanie konsekwencji życia w dysfunkcyjnej rodzinie wyszło mu o tyle smutno co prawdziwie, nad współczuciem dla młodych Fangów, w czytelniku króluje raczej niezdrowa ciekawość i żądza dziwactwa, objawiająca się nieustępliwym oczekiwaniem na efekty ostatniego projektu ich rodziców, który sprawi, że na koniec nikt nie będzie żył długo i szczęśliwie.


Za książkę dziękuję wydawnictwu:
 oraz portalowi:

1K. Wilson, Rodzina na pokaz, Warszawa 2012, s. 259.

7 komentarzy:

  1. Nie czytałem jeszcze, ale słyszałem, że to jedna z tych książek, która na długo zapada w pamięci. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. Co za zachęcający początek! Zaskakujący. ;) Cóż, być może byłaby to dobra odskocznia od maturalnych lektur. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytałam i dla mnie była to jedna z tych książek, które można przeczytać, ale niekoniecznie.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmmm, przyznam, że spodziewałam się nieco bardziej optymistycznej recenzji. Sama - tak, zabijcie, czytelnicy! - zainteresowałam się książką dzięki okładce, a po przeczytaniu opisu uznałam, że może być to coś dla mnie. Jednak Twoja recenzja jakoś pohamowała mój entuzjazm. A może źle ją odebrałam?
    Napisałaś taki fragment o czystej sztuce. Jeśli interesują Cię takie teorie, polecam poszukać u pewnego źródła, a konkretnie to u Stanisława Ignacego Witkiewicza. Witkacy i jego Czysta Forma to coś, co z pewnością trudno nazwać powielanym schematem. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kochana, Witkaca to ja mam przeczytanego w całości z góry do dołu, tak jak i znam idee Sztuki dla Sztuki etc :) Z tego powodu to o czym pisze Wilson nie jest dla mnie szczególnie oryginalne, a jedyną świeżą myślą był performance w zwykłym środowisku bez zapowiedzi. Chociaż jak wzięłam się za czytanie o szkole performance, akcjonistach i Fluxusie to urok Wilsona całkiem prysł. Co nie zmienia faktu, że czytało się miło i przyjemnie, a postać Bustera jest na tyle urocza, że chociażby przez wzgląd na niego, warto przeczytać.

      Usuń
  5. "Kiedy byłem dziełem sztuki" - rewelacja, teraz czytam "Klarę i półmrok" i jest jeszcze lepiej :) Mimo wszystko przeczytam "Rodzinę na pokaz", bo człowiek i sztuka (lub raczej sztuka w człowieku i na odwrót) to bardzo interesujący temat.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U Schmitta zawiodło mnie zakończenie:/ Ale Somoza jest przegenialny, zaczynałam od Klary i zaraz potem przeczytałam wszystko - hurtem ;)

      Usuń