„Mój samochód miał
taki sen, że mieliśmy wypadek i on nie mógł mi pomóc.
Przewróciliśmy się po prostu i on został ranny. (…) Wóz nie
został ranny tak na poważnie, ale leciała mu krew. Więc ja
zaczęłam płakać. (…) Od jakiegoś czasu podróżujemy razem i
bardzo się z zżyliśmy przez wspólne siedzenie. Nie porzuca się
przyjaciół tak łatwo. (…) Zjawili się jacyś ludzie, którzy
zamiast nam pomóc, zepchnęli nas jak szmaty na pobocze. (…) Mówię
mu już po obudzeniu, nie martw się, ludzie bywają dobry. Ale kto w
to uwierzy? Zwłaszcza jak przeżył taką symboliczną śmierć”*.
O demaskowaniu absurdów
społecznych współczesności było już sporo w
literaturze.”Całkowity koszt wszystkiego” to takie małe pudełko
koszmarów codzienności. Ta rozciąga się jednak całkiem swobodnie
na rzeczywistość zewnętrzną i wewnętrzną; sny zmieszane z jawą,
jawa drażniąca bardziej niż niejedna mara, jeśli podmiot to tylko
porzucający klasyczne role i funkcje społeczne. Szukający, czy
tylko rejestrujący?
Zacznijmy od tego, że
rządzą tu scenki rodzajowe. „Całkowity koszt wszystkiego” to
zbiór kilkudziesięciu opowiadań w stylu nieograniczanym tabu
językowym i kulturowym. Czytelnik może spodziewać się paru
„kurew” i „kutasów”, lesbijskiej miłości i kilku głębszych
na dobry sen. („Odchyliłam
kołdrę, żeby zobaczyć, jakie ma nogi i zdębiałam. Miałam na
sobie białe bokserki, a między nogami kutasa. O kurcze, pomyślałam,
tym razem przegięłam”**). Nie ma to rzecz jasna
szokować (tak jakby w literaturze mogłoby coś jeszcze nas
zaskoczyć), ale zrywać z resztkami intymności, dopełniać studia
dosłowności w wyrażaniu emocji. Absurd sytuacji kontra szaleństwo
nocy.
Dalej to już tylko
obsesja patrzenia i odwracania widoku. Kłos skraca drogę od
zdarzenia do zapisu, proza pozbawiona diakrytyki, zapisywana w
tramwaju na kawałku starej gazety, dzieje się tu i teraz, podkręca
tempo świata, upodabnia literaturę do obiektywu aparatu. Brak tu
patosu, a więc i szumnej mitologii samej siebie. Podmiot występujący
przeciw rolom kobiecym/męskim i tożsamościowy rozgardiasz będzie
kojarzony z uwikłaniem w płeć, choć u Kłos brak litanii gorzkich
żali przeciwko patriarchatowi. Bliżej tu do poszukiwania w
otoczeniu karykaturalnie wyolbrzymionych kobieco-męskich masek i
póz. Szukania głosu dla bolączek „polaczków”, dresów spod
sklepu, czy Żyda z Birkenau.
„Jak byłam mała,
ćwiczyłam mięśnie z prawdziwymi kulturystami. (...)Romek
powiedział, włącz woksa , sobie poćwiczymy i usiedli. (…)
Stanęłam na krzesełku, a romek powiedział,więc wziąłem ci ją
w tej altance, wiesz w której, na stojąco. Nie było jak usiąść,
jej ojciec ma tam grabie. Anetka się paliła, ta suka, bracie. Włącz
tego woksa. A ja wciąż słuchałam”**.
Na to wszystko kładzie
się opowiadanie (świata i siebie), powtarzanie i oswajanie.
Opowiadanie bajek na nocne lęki, przegadywanie rzeczywistości i
snów. Język jako zawór bezpieczeństwa, bo rzeczywistość nocna i
dzienna okazuje się jednakowo koszmarna. Pozostaje wpisać się w
ten komiksowy klimat, a żywa narracja Kłos, choć niczego w świecie
nie zmienia, rejestruje jego wycinek. Bez przegadania, dosadnie i
niezmiennie absurdalnie.
*A. Kłos,
Mój samochód, [w:] tejże, Całkowity koszt wszystkiego, Wrocław
2009
**A. Kłos,
Kutas, [w:] tejże, Całkowity koszt wszystkiego, Wrocław 2009
**A. Kłos,
Altanka, [w:] tejże, Całkowity koszt wszystkiego, Wrocław 2009
Za książkę dziękuję
wydawnictwu
i portalowi
świetna recenzja...krótka, ale ujmująca wszystko, co trzeba :)...gratuluję :)
OdpowiedzUsuń