czwartek, 26 grudnia 2013

S. Szczepańska, Płaski koń

„Dawno donikąd nie jechałem. Może dlatego, że miałem dokąd pójść. Ale nie miałem gdzie zostać. Nie interesują mnie już wasze historie. Szukam pomówienia z kimś, kto ma oczy, uszy, myśli, usta, czucie. Kto wie, gdzie się zaczyna i kończy, gdzie jego trwanie jest mgliste, a gdzie wyraźne. Szukam pomówienia, bo daleki już jestem od posłuchania”*.

Proza (poetycka?) Szczepańskiej mieści się w Pomiędzy. Między fabułą i resztkami sennych majaków siłą napędową świata staje się medium języka. Ten, z jednej strony przysłania sensy, gubi wątki w gęstej metaforyce, z drugiej tworzy naddatek znaczeń.

„Płaski koń” to 9 krótkich tekstów dziejących się gdzieś na obrzeżach rzeczywistości i ułudy, z bohaterami bez tradycyjnych znamion tożsamości. Do zwyczajności dokopać można się tu jedynie poprzez warstwy słów. Nie będzie to łatwe. Szybciej doświadczymy marszu słoików, ataku nagich starców, zaklinowania pokojówek w bawialni, nieba patrzącego prosto w oczy. Warstwa pierwsza to w istocie metafora.

Kundera pisał gdzieś, że metafory to zjawisko wielce niebezpieczne**. Szczepańska nie traktuje jego ostrzeżenia zbyt poważnie i za metodę pisarską obiera gry słowne ponad fabularnością. Bardzo gęste teksty tworzy między innymi budowanie zdarzeń na rozbijaniu związków frazeologicznych traktowanych dosłownie („Nie czytam między wierszami, ponieważ nie ma już poezji”***). Odżegnując się od racjonalności, tak traktowany język otwiera się na wszechświat możliwości. Nie zawsze wykorzystanych. Proza Szczepańskiej jest nierówna i mocno fragmentaryczna. Debiut często balansuje na granicy banału/bełkotu, choć mocno chcę wierzyć, że pisanie autorki nie jest jedynie wyciąganiem słów z kapelusza.

Zakładając, że na ostateczny kształt dzieła literackiego każdorazowy wpływ ma czytelnik, możemy uznać „Płaskiego konia” za raj nadinterpretatorów. Pierwsze czytanie otumania językiem. Każde kolejne wydobywa nowe sensy. Im głębiej w tekst tym lepiej, bo choć proza Szczepańskiej nie jest dla wszystkich (zarzut bełkotu) ma szanse dotrzeć do co cierpliwszych. Tych zauroczy chociażby krajobraz Febry i Kombinatu, ni to zewnętrzny, ni wewnętrzny:

„Spędzając noce w Kombinacie, bywałem obciążony cudzymi snami. Kleiły się do mnie pod powiekami, tworzyły smutne błonki i prosiły o fuzję. Zimą rodziło się ich najwięcej, wszystkie były nieopierzone i rozpaczliwie mi bliskie, włączałem je więc w swoje cynamonowe szlaki metaboliczne. W ten sposób sennie indukowany smutek udawało mi się omijać w nieprzychylnej rzeczywistości. Nad ranem budził mnie śmiech, pierwszy dowód niepoczytalności. O świcie wszystko uciekało od śmierci i udawało życie”****.

Niejednoznaczność wytworzona zabiegami językowymi naznacza styl Szczepańskiej oniryzmem. Niemożność dotarcia do sedna tekstu budzi przyjemny niepokój odbiorczy, drażniący i zapadający w pamięć. Całość jest męcząca, często przegadana, ale niewątpliwie interesująca i językowo mi bliska. Jakkolwiek porozrywane i niedopowiedziane historie są kolejnym objawem literackiego (ludzkiego) Pomiędzy. Jeśli więc to kolejna katastrofa, to czemu nie piękna jak tym razem.

*S. Szczepańska, Pomówienia, [w:] tejże, Płaski koń, Wrocław 2011
** „Metafory są rzeczą niebezpieczną. Z metaforami nie należy igrać. Miłość może się narodzić z jednej metafory” (M. Kundera, Nieznośna lekkość bytu)
*** S. Szczepańska, Febra, [w:] tejże, Płaski koń, Wrocław 2011
**** S. Szczepańska, Kombinat, [w:] tejże, Płaski koń, Wrocław 2011

Za książkę dziękuję wydawnictwu
oraz portalowi:


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz