wtorek, 11 lutego 2014

M. Raduchowska, Demon luster





Ostatni czas nie należał dla Idy do najłatwiejszych. Pogodzić się z faktem, że jest się szamanką od umarlaków, to jedno. Wpaść w sam środek czarnomagicznego kotła, drugie. Duchy mamroczące nad głową, demony zamieszkujące ciała niedawnych sąsiadów, zmarła ciotka wygłaszająca tyrady, to stanowczo za dużo jak na jedną kobietę. A przecież Ida chciała być tylko zwykłą, nudną studentką...

Rodowa tradycja zobowiązuje, w rodzinie Brzezińskich nikt nie został oszczędzony przez magiczny dar. Idzie, niechętnie przystającej na taki stan rzeczy, trafił się talent niezwykły: gdzieś pomiędzy medium i banshee narodziła się szamanka od umarlaków. Chcąc nie chcąc, przeprowadza zmarłych na drugą stronę Rzeki. Ale to nic w porównaniu z wizjami wieszczącymi śmierć poniektórych. Tym właśnie sposobem przewidziała śmierć Mikołaja, którego, Pech chciał, zamordowała własnoręcznie. Jakby tego było mało, obiecała jego żonie, że odprowadzi duszę czarodzieja na zielone łąki zaświatów. Problem w tym, że dusza Mikołaja zaginęła, a za niedotrzymane obietnice płaci się najwyższą stawkę.

Niebyt coraz szybciej zbliża się w okolice Idowej duszy. Jedynym sposobem na jego uniknięcie jest rozwiązanie zagadki Demona Luster, który więzi Mikołaja. Brzmi prosto, ale przecież Ida ma koło siebie nieodzownego towarzysza – Pecha. Za jego sprawą najprostsze zadania zmieniają się w piękną katastrofę.
Demon Luster – kontynuacja Szamanki od umarlaków, to pozycja która znacząca wyróżnia się na polskim rynku fantastyki. Z jednej strony teoretycznie banalny pomysł (medium w tarapatach) z drugiej świetna realizacja, na którą oprócz kilku ciekawych postaci (Kruchy, Tekla) i uroczych dziwactw (Łapacz Snów!) składa się przede wszystkim humor. Ten maskuje nawet fakt, że spora część prozy Raduchowskiej to zbieranina najróżniejszych motywów i klasycznych rozwiązań, które czytelnik zna do znudzenia.

Jeśli Szamanka od umarlaków była powieścią dobrą, której żal było kończyć, to Demon Luster jest, o dziwo, jeszcze lepszy. Raduchowska wykorzystała fabułę maksymalnie, naładowała (przeładowała) ją wątkami, sięgającymi w głąb iście szkatułkowo. Pokomplikowała losy bohaterów w sposób nie do końca oczywisty. Mimo tego układanka składa się w spójną całość, a nawet gdyby tak nie było, same opracowania poszczególnych wątków osobowych robią spore wrażenie. I choć czasem miało się nieodparte wrażenie, że za dużo tego dobrego w jednym miejscu, czytało się z nielichą przyjemnością, przerywaną wybuchami niekontrolowanego śmiechu.



2 komentarze: